Izzy pojawi się później, bodajże w 23 rozdziale. Odegra wtedy bardzo ważną rolę, ale musicie poczekać.
Reszta trasy minęła w miarę spokojnie.Ciąża prawie nic nie zmieniła. Nie piłam, nie ćpałam ale spędzałam czas w klubach i barach. Ciężko było mi nie palić. Ograniczyłam ale 3 albo 4 dziennie wypalałam. Nie powinnam, to może zaszkodzić dziecku, ale jestem uzależniona. Chyba najważniejsze, że nie biorę kokainy. Teraz jestem w 3 miesiącu ciąży. Dziś wróciliśmy do Los Angeles. Dziwnie tak wrócić do domu po po 2 miesiącach. Po rozpakowanie rzeczy poszłam przywitać się ze Skid Row. Założyłam luźną koszulkę. Jak założę dopasowaną to widzę brzuch. Zawsze jak idę ulicą to mam wrażenie, że każdy patrzy się na mój brzuch i wie, że jestem w ciąży. Zapukałam do drzwi z numerem 84.
- Ale się za tobą tęskniłem moja wkurwiająca księżniczko! - pocałował mnie Rachel. Och, Rachel. Prawdo podobny ojciec mojego dziecka.
- Cześć moje słoneczko. Też tęskniłam. - Weszliśmy do salonu. Siedzieli tam Skidzi, Tommy Lee i Vince Neil. O kurwa. Nie spodziewałam się spotkać go tak szybko. Nie chciałam z nim rozmawiać. Przywitałam się ze wszystkimi.
- Masz dla mnie autograf? - zapytał Sebastian.
- Mam - wyjęłam z kieszeni kartkę z autografem Stevena Tylera.
- Dziękuję - pocałował mnie i wziął na ręce.
- Nie! Sebastian! Postaw mnie! - krzyknęłam. Usiedliśmy na kanapie i zaczął się mój dwugodzinny monolog na temat trasy.
- A skoro jest tu i Vince i Rachel to muszę wam coś powiedzieć - zaczęłam. Wzięłam głęboki oddech i wypaliłam - jestem w ciąży. A któryś z was jest ojcem.
- Pierdolisz? - zapytał Bolan.
- Nie.
- O kurwa! Ale zajebiście! - przytulił mnie.
- Naprawdę?
- No pewnie. Dzieci są fajne, no nie Vince?
- Taak, super. Szkoda, że nie mam czasu - odparł.
- Wiesz, że nic nie jest pewne. Ty tylko 50 %. - powiedziałam.
- Przecież się zabezpieczałaś - rzucił z wyrzutem.
- Aha. Czyli to moja wina? Każda metoda może się nie sprawdzić! Gdybyś myślał głową a nie kutasem to być wiedział! Ja cię do niczego nie zmuszam! Uznałam, że powinieneś wiedzieć! - krzyknęłam.
- A może gówno mnie to obchodzi!? Jak będziesz pewna, że to moje to się odezwij! Puszczasz się na lewo i prawo, a teraz chcesz mnie wrobić w dziecko!? Może myślisz, że stworzymy szczęśliwą rodzinę?!
- Nic od ciebie kurwa nie chcę! Gdybyś nie pieprzył wszystkiego co się rusza nie miałbyś takiego problemu! Najlepiej idź zerżnąć jakąś chętną groupie i nie odzywaj się do mnie więcej. Ruchać to się chciało, ale jak przychodzą konsekwencję to Vince ma wszystko w dupie!
- I bardzo dobrze! Ty się wal, a ja idę pieprzyć dziwki! One nie robią problemów! - krzyknął i wyszedł, trzaskając drzwiami. Złapałam kubek ze stolika i z całej siły cisnęłam nim o ścianę.
- Pieprzona dziwka! Głupi kutas! - wrzasnęłam i rzuciłam jakąś butelką o ścianę.
- Bella, rozjebałaś mi Danielsa - mruknął Snake cicho. Wszyscy byli mocno zszokowani i lekko przestraszeni. Dawno się tak nie wkurwiłam. Chyba przegięłam. Nie powinnam dać się wyprowadzić w równowagi. Rachel lekko mnie objął.
- Nie przejmuj się księżniczko - powiedział.
- Jak mam się nie przejmować? Vince ma rację. Jestem dziwką. Jakbym się ze wszystkimi nie pieprzyła to nie zaszłabym w ciążę - zaszlochałam.
- Wcale nie ma. Nie przejmuj się.
- Łatwo ci mówić.
- Ale będzie dobrze. Przecież cię nie zostawię.
- Dziękuję Rachel.
- Tak, jesteśmy z tobą - powiedział Sebastian.- Nie, chłopaki?
- No pewnie - odparł Scotti z Robem jednocześnie.
- Będziemy mieć zajebiste dziecko - rzucił Snake.
- Kurde, dziękuję. Jesteście kochani. - Przytuliłam każdego.
- Na mnie też możesz liczyć - powiedział Tommy. - I nie przejmuj się Vincem. Myśli fiutem i pieprzy głupoty. Przepraszam za niego.
- Głupi? Nie masz wpływu na to co on robi albo mówi.
- Co nie zmienia faktu, że nie powinien się tak zachować.
- Dobra, nie pieprz już o nim.
- Ok. To idziemy chlać?
- Jasne, jestem w ciąży i upiję się w trzy dupy. Czujesz ten sarkazm?
- Mamy próbę - powiedział Bach.
- Kurwa.
- Zamiast pić to chodź ze mną. Coś ci pokażę - odparłam.
- Seks z ciężarną? - spytał pół żartem pół serio. Bolan prawie zabił go wzrokiem.
- Nie. Mam nowy samochód.
- Jaki?!
- BMW E30.
- Żadnego seksu. Idziemy jeździć. - Pożegnaliśmy się ze Skid Row, poszliśmy do mnie i zabrałam kluczyki oraz dokumenty.
- Hey-ho! Let's go! - krzyknął Tommy. Wskoczyłam mu na plecy i zbiegliśmy na dół. Usiadłam na miejscu pasażera, a Lee za kierownicą.
- Tylko mi nie rozpierdol samochodu - powiedziałam.
- Zobaczymy co da się zrobić.
- TOMMY! - pokazał mi tylko język.Ożywił silnik, a ja włączyłam kasetę KISS. Jeździliśmy po całym Los Angeles śpiewając i śmiejąc się jakbyśmy uciekali z psychiatryka. Raz prawie zabiliśmy psa i zderzyliśmy się z autobusem. Ten idiota nie patrzy gdzie jedzie. Boże, komu ja dałam kluczyki?! Pojechaliśmy na plażę, gdzie było pełno kamieni i żadnych ludzi. Wysiadłam z BMW i usiadłam po turecku na masce. Tommy oparł się obok mnie i jedliśmy żelki maczane w nutelli.
- Jak to jest być w ciąży? - zapytał.
- Dziwnie. Żyjesz ze świadomością, że rośnie w tobie mały pasożyt. Ale jest fajnie. Nie możesz, pić, ćpać. Lepsze niż odwyk. Ale za dużo jem i przytyłam. - odparłam.
- Nie widać - przyjrzał mi się uważnie.
- Dobre i tyle.
- A co zrobisz jak urodzisz dziecko?
- Oddam je do Hogwartu żeby zostało wiedźminem.
- Aha. Myślałem, że oddasz.
- Oszalałeś?! Kocham to dziecko. Bez przesady, aż taka nieczuła nie jestem.
- To przepraszam. A jak dasz mu na imię?
- Jak będzie dziewczynka to Emma po mojej mamie, a jak chłopiec to Dave po moim tacie.- Zapadło milczenie. Wsłuchiwaliśmy się w szum fal i wiatru. Ocean był taki spokojny. Co pięknego. Coś niesamowitego i nie zwykłego. Powinnam bywać tu częściej.
- Wracamy? - zapytał.
- Ale ja prowadzę, bo chcę żyć. - Wróciliśmy do miasta. Odwiozłam Tommy'ego do domu i pojechałam do siebie. Beverly rozbijała się w kuchni. Po trasie nie wróciła do Vegas. Dogadała się z mamą, że zamieszka ze mną.
- Co gotujesz? - zapytałam zaglądając do garnka.
- Krem z brokuł z grzankami. - odparła krojąc chleb w kosteczkę.
- Ale jazda. Umiesz tak?
- Nie, modlę się, że Szatan ześle mi małych ludzi w żółtych płaszczach i zrobią to za mnie. - rzuciła.
- Pomóc ci?
- Ty się lepiej trzymaj z daleka od kuchni.
- Dobrze mamo. - Usiadłam sobie na krześle i machałam nogami.
- Byłaś u Rachela? - zapytała podając mi miskę i siadając naprzeciwko mnie.
- Byłam.
- I co?
- Cieszył się jak głupi. Kochany jest.
- A kiedy powiesz Vince'owi?
- Tak się nieszczęśliwie złożyło, że on był u Skid Row.
- Iiiii?
- Stwierdził, że jestem dziwką i, że jak się upewnię, że to jego dziecko to żebym się odezwała.
- Ale skurwiel.
- No cóż. Vince Neil lubi pieprzyć ale jak przychodzą konsekwencję to on nic przecież nie zrobił. Whatever. Zajebiście gotujesz.
- Dzięki, ale uważaj bo popadnę w samozachwyt i będziesz mieć w domu narcyza - Wybuchnęłyśmy śmiechem i dokończyłyśmy jeść. Potem sprzątnęłyśmy kuchnię i rozwaliłyśmy się na kanapie. Oglądałyśmy jakiś durny teleturniej i rozmawiałyśmy.
___________________________________________
czwartek, 27 czerwca 2013
poniedziałek, 24 czerwca 2013
Rozdział 15
- Co teraz zrobisz? - zapytał Joe.
- Nie wiem, nie wiem. - szepnęłam i mocniej wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
- Usuniesz?
- Nie! Oszalałeś? Nie będę zabijać dziecka. Chyba chcę je...
- Wiesz, że zawsze możesz je oddać do adopcji.
- Niby tak, ale gdybym to zrobiła to pewnie chciałabym je kiedyś spotkać. A pewnie by mnie nienawidziło za to, że je zostawiłam. Nie. Chcę je urodzić i wychować. W końcu to moje dziecko. Część mnie.
- To dobrze. - pocałował mnie w czoło. Poczułam się lepiej. Wiem co zrobię. Tylko trzeba poinformować pozostałych. Ze wszystkimi jakoś to będzie, chyba. Ale co ze Slashem? Teoretycznie zostanie wujkiem. A jeżeli mnie zostawią? Boję się. Na szczęście z St. Louis mieliśmy wyjeżdżać dopiero wieczorem następnego dnia. Ustaliliśmy z Joe, że zrobimy coś w stylu zebrania. Zbierzemy wszystkich Gunsów do kupy i przedstawię im sytuację. Potem wróciłam do pokoju, w którym spała już Michelle i Beverly. Wzięłam prysznic, który był istną torturą. Okaleczona ręka szczypał. Było na niej kilka zadrapań, ale reszta ran to były po prostu dziury. Z jednej strony wyglądało to strasznie, ale z drugiej strony ten widok mi się podobał.
- Hendrixie, to chore - mruknęłam i przykleiłam plastry na największe rany. Potem zawinęłam rękę bandażem i bandanką. Założyłam pidżamkę i poszłam spać.
O 10 obudziłam się przez śmiech Michelle i Beverly.
- Z czego tak rżycie? - zapytałam wstając.
- Co jest czarne i puka w szybkę? - zapytała Michie.
- DZIECKO W PIEKARNIKU! - krzyknęła Bev i wybuchnęła śmiechem.
- Serio? - parsknęłam śmiechem i popukałam się w czoło. Założyłam szorty i koszulkę z SHANANANANANA KNEES, KNEES! Razem zeszłyśmy na śniadanie.
- Och Bella! Jaką masz super koszulkę! -krzyknął Axl.
- No popatrz. Zainspirowałeś mnie - zabrałam się za jedzenia mleka z płatkami, a potem naleśników.
- Boże. Ile ty jesz kobieto? - zapytał Duff. Pokazałam mu język.
- O, masz koszulkę z ''Welcome to the jungle'' - powiedział Popcorn.
- Steven, z choinki się urwałeś? Mowa o tym była 20 min temu. - posłałam mu buziaka w powietrzu.
- Chcę prawdziwego. - Skończyłam jeść i podeszłam całując go w policzek.
- Zadowolony?
- Może być.
- Ja też chcę! - powiedział Izzy. Skończyło się na tym, że chodziłam dookoła stołu i całowałam nie dowartościowanych rockmenów. Potem poszłam do stolika gdzie siedzieli Joe i Steven. Resztę Aerosmith widuję tylko na koncertach. Co oni robią całymi dniami?
- Dzień dobry - powiedziałam wesoło i usiadłam na wolnym krześle. Zdumiewające jak człowiek potrafi ukrywać prawdziwe uczucia.
- Dla kogo dobry dla tego dobry - mruknął Steven na kacu.
- Cześć. Rozmawiałem z Alanem i o 12 wszyscy Gunsi będą w was w pokoju - powiedział Joe.
- Dziękuję, że to załatwiłeś - odparłam.
- Co?! - ożywił się Tyler.
- Nic, łyknij sobie arbuza - zaśmiał się Perry.
- A ty masz kwadratową twarz mój kochany. - Sprzeczali się tak jeszcze z 15 minut, a ja siedziałam i dusiłam się ze śmiechu. Jak skończyli wyszłam na zewnątrz i usiadłam na murku. Co wszystkim powiem? Panie i panowie, zebraliśmy się tutaj bo jestem w ciąży? Fuck... O hej Slash! Co u ciebie? A wiesz, że będziesz wujkiem? kurwa, nie da się. To nie ma sensu. A jak zapytają kto jest ojcem. Nie wiem. Mogę to niby sprawdzić, ale muszę wiedzieć, który to tydzień. Stwierdziłam, że próby ułożenia mojej mowy nie ma mają sensu, więc wróciłam do pokoju.
- O co chodzi z tym spotkaniem o 12? - zapytała Bev.
- Zobaczycie - powiedziałam i schowałam się pod kołdrą. A co będzie jak mnie oleją? Jak mnie zostawią? Jak stwierdzą, że jestem dziwką? Boję się. Nadeszła godzina 12. W naszym pokoju zebrali się wszyscy Gunsi, Michelle, Beverly, Joe i Steven? A wielkousty po co? Usiedliśmy sobie na łóżkach i podłodze.
- O co chodzi? - zapytał Axl.
- Bo coś się stało... I chcę żebyście wiedzieli. - powiedziałam i spojrzałam na Perry'ego. Uśmiechnął się pocieszająco.
- Mów. Przecież nikogo nie zabiłaś - odezwał się Steven Adler.
- Jestem w ciąży - odparłam i zapadła cisza. Ktoś cicho mruknął kurwa i ja pierdolę. Chyba Michie i Duff.
- No to gratuluje! - przerwał milczenie Steven Tyler i przytulił mnie. - Chłopiec czy dziewczynka?
- Nie wiem - odparłam.
- Bella, wiesz kto jest ojcem? - zapytała Michelle.
- No właśnie nie bardzo.
- No to przejebane moja droga - stwierdził trafnie Rudy.
- Hej, nie martw się. Pomożemy ci - Izzy mnie przytulił.
- No pewnie. Wychowamy zajebiste dziecko - dodał Duff.
- Jak to będzie chłopak to będzie ruchał wszystkie laski w okolicy. A jak dziewczyna to każdy facet będzie chciał się z nią ruchać - dorzuciła Bev. Każdy dodał coś od siebie i stworzyliśmy teletubisiowy uścisk. Tylko Slash się nie odezwał. Myślałam, że mnie zostawią. Sama się w to wpakowałam, więc to nie ich sprawa. A jednak. Rozryczałam się ze wzruszenia i szczęścia. Wyswobodziłam się z teletubisiowego uścisku i usiadłam obok Slasha.
- Saul - zaczęłam. - A ty co myślisz?
- A co mam myśleć. Zaskoczyłaś nas. Szok - odparł i objął mnie.
- Sama też się nie spodziewałam. Zabezpieczałam się.
- Naprawdę nie wiesz kto jest ojcem?
- Teoretycznie mogę to sprawdzić, ale wiedzieć, który to tydzień.
- To idź jak najszybciej do lekarza.
- Jasne, ale Saul nie jesteś na mnie zły?
- Zły? Popierdoliło cię? Chyba będę się cieszył ale jak to ogarnę. - Pogadaliśmy jeszcze chwilę, a potem wsiadłam do BMW i pojechałam do szpitala. Wyczekałam się 3 godziny w poczekalni bo nie umówiona. W końcu weszłam do gabinetu. Pogadałam sobie trochę z lekarzem, zrobiłam badania i wróciłam do hotelu.
- Co powiedział? - zapytała Bev jak weszłam do pokoju.
- To 5 tydzień. Mam się zdrowo odżywiać, dużo spać i inne pierdoły. - odparłam i wyciągnęłam mój magiczny kalendarz.
- Co tam masz?
- Zapisuję tu kiedy miałam okres, kiedy i jakie tabletki brałam, z kim i kiedy spałam.
- Łohohohoho. Przydatne, też sobie taki założę. - powiedziała Michelle. Przejrzałam notes i sprawdziłam z kim spałam 5 i 6 tygodni temu. No pięknie.
- Kto? - zapytała Bev z Chelle jednocześnie.
- Vince Neil albo Rachel Bolan - powiedziałam.
- No super. Rachel jest w porządku, ale na Vince'a nie ma co liczyć. - powiedziała Michie.
- Ale muszą wiedzieć - dodała Bevvie.
- Powiem im, ale nie oczekuję, że stworzymy rodzinę. Nie chcę tego. To moi przyjaciele, a przynajmniej Rachel. - Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! - krzyknęła Bev.
- Nie długo jedziemy. Ogarniajcie swoje zgrabne tyłki - powiedział Duff. - Pomóc ciężarnej?
- Wal dupę - pokazałam mu środkowy palec i wyszedł. Spakowałyśmy się szybko i wyszłyśmy na parking.
- Boże! Bella, chcesz się uszkodzić?! - Duff zabrał mi torbę.
- Nie możesz się tak męczyć. - Izzy wziął mnie na ręce i zaniósł do BMW.
- Bawi was to? - spytała lekko wkurzona.
- Nie, skąd? Troszczymy się o ciebie i nasze dziecko - odparł Duff.
- Bardzo zabawne. - mruknęłam zabierając żyrafie torbę i wrzucając ją do bagażnika.
- Nie złość się kochanie - Stradlin mnie przytulił.
- To nie traktujcie mnie jak dziecko - burknęłam.
- Ale martwimy się o nasze dziecko.
- Za kilka miesięcy zgłoszę się do niańki McKagana i Stradlina.
- Nie złość się Bella. Złość piękności szkodzi - wtrącił Duff.
- Musiałeś być bardzo nerwowy w dzieciństwie.
- EJ! SKURWIELE JEDZIEMY! - wrzasnął Axl. Ten to ma wyczucie czasu. Chłopavy poszli do busa, a ja wsiadłam do samochodu, w którym siedziały już Bevvie i Chelle. Ruszyłyśmy w drogę do Memphis.
_________________________________________________________________________
PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO. :c
ale i tak Was kocham <3
I przepraszam za błędy jeśli jakieś są.
piątek, 14 czerwca 2013
Rozdział 14
Następy tydzień był niecierpliwym oczekiwaniem na okres. Coś czego tak nienawidziłam. Droga z Denver do Dallas, z Dallas do Kansas City, a z Kansas City do St. Louis była ucieczką od myślenia o moim problemie. Cały dzień z przyjaciółkami w samochodzie. W ciągu paru dni stałyśmy się niemal siostrami. Cholernie się cieszyłam, że Michie złapała kontakt z Bev. A wieczorem chlanie i ćpanie. Nadszedł dzień, w którym minął tydzień od rozmowy z Joe, a okres nie przybył.
Siedzieliśmy po koncercie w klubie. Sączyłam Danielsa z myślą, że w pokoju czeka na mnie test ciążowy. Och, ciąża. Jak to strasznie brzmi. Jaka to straszna rzecz, stan. Ja i dziecko. Niemożliwe. Tego wieczora wyjątkowo ciężko było mi się upić. Powinnam odstawić używki, żeby nie zaszkodzić ewentualnemu dziecku, ale na trzeźwo było trudniej. Podniosłam mój szanowny tyłek i wyszłam z klubu. Po co odwlekać coś co jest nieuniknione? Kiedyś ten test zrobię. Lepiej wcześniej. Szłam powoli ulicą ale po chwili dogonił mnie Duff. Od próby gwałtu w Phoenix nie pozwala mi samej wychodzić po zmroku.
- Tak mamo? Co chcesz? - zapytałam.
- Odprowadzam cię do hotelu. I nie mów do mnie mamo.
- A jeżeli się tak zachowujesz? - Głupkowato się sprzeczaliśmy po drodze. Jak dzieci. Chciał ze mną zostać w pokoju, ale go wygoniłam. Mam przecież coś do zrobienia. Wyjęłam test z plecaka i poszłam do łazienki. Bałam się. Było mi zimno i gorąco. Cały alkohol ze mnie wyparował. Zrobiłam test. Serio? Osunęłam się po płytkach. Szok i zaskoczenie. Ale równocześnie smutek, rozpacz, ból i nienawiść. Złość. Na kogo? Na firmę farmaceutyczną? Na chłopków? Na siebie? Tak, na siebie. To moja wina. Zaczęłam płakać, wyć i krzyczeć. Sięgnęłam po żyletkę z kosmetyczki. Obracałam metal w palcach zastanawiając się i płacząc. Zdecydowałam się. Pociągnęłam ostrzem poniżej lewego nadgarstka. Na tyle daleko od tętnic żeby się nie zabić. Pociągnęłam drugi i trzeci raz. Krew sączyła się ran, ale nic nie czułam. Zaczęłam wbijać żyletkę mocniej i głębiej. Nie zwracałam uwagi na nic innego. Liczyła się żyletka i ból. Czemu? Pocięłam sobie pół lewego przedramienia. Ręka pulsowała tępym bólem. Spodobało mi się to. Jestem masochistką? Patrzyłam zafascynowana na krew i razy. Na koszulce utworzyła się spora plama. Miałam lekko zdrętwiałą rękę i myślałam tylko o niej. Z tępego odrętwienia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Dopiero teraz ktoś zapukał, czy dopiero teraz usłyszałam? Opłukałam rękę wodą i zawinęłam bandażem. Bandaż bandanką i żadnego śladu. Zdjęłam zakrwawioną koszulkę i założyłam czystą. Pukanie do drzwi nie ustępowało. Otworzyłam je Stradlinowi. Chyba pukał już bardzo długo bo wykonywał gest pukania w powietrzu. Chrząknęłam cicho i przytulił mnie.
- Wszystko ok? - zapytał.
- Tak. Pewnie.
- Usłyszałem krzyk s twojego pokoju i pomyślałem ...
- To nie ode mnie - przerwałam mu szybko i zakryłam twarz włosami.
- Ale słyszałem...
- To nie stąd. Idź spać. - Wyszedł. Dobrze, że był na haju bo na trzeźwo na pewno zorientowałby się, że płakałam. Jeżeli Izzy wrócił, to reszta też jest w hotelu. Muszę iść do Joe. Podreptałam do pokoju Perry'ego.
- I jak? - zapytał.
- Jestem w ciąży - szepnęłam i zalałam się łzami.
____________________________________________________________________________
Tak, krótki, ale tak wyszło.
BYŁAM DZIŚ DRUGI RAZ W ŻYCIU NA WAGARACH i jestem zestresowana, dlatego tak krótko ;)
KOCHAM WAS <3
poniedziałek, 10 czerwca 2013
Angel down 13
Obudził mnie o 7:00 telefon z recepcji. Taka pobudka, zamiast budzika. Zegarek możesz wyłączyć, a telefon będzie dzwonił, chyba, że wyrwiesz go z gniazdka, ale to wymaga wyjścia z łóżka. Beverly i Michelle jeszcze spały. Nie starając się zachować ciszy zabrałam rzeczy z walizki i poszłam do łazienki. Ogarnęłam się, zrobiłam makijaż, ubrałam się w szorty, koszulkę z DIE MOTHERFUCKERS i związałam włosy w roztrzepanego koka. I niestety wymiotowałam. Uspokajałam się durną wymówką o stresie, ale sama w nią nie wierzyłam. Weszłam do pokoju i zerwałam z dziewczyn kołdrę.
- Wstawać dziwki! Za godzinę jedziemy! - krzyknęłam.
- Pieprz się - mruknęła Chelle chowając się pod poduszkę, którą jej zaraz zabrałam.
- Poważnie mówię. Marsz do łazienki! - Michie zsunęła się z łóżka, a Bev usiadła.
- Zkacowane księżniczki kurwa - mruknęła Michelle wchodząc do łazienki.
- Hej Izzy - powiedziała Bevvie.
- Cześć, cześć. Ty też zbieraj dupę.
- Tak jest, pani dyrektor - zażartowała.
- Jak ci się wczoraj podobało?
- JAK?! Kurwa, moje marzenia się spełniły. Tego nie da się opisać.
- Cieszę się. Twoje rzeczy zostały w samochodzie. Skoczyć po nie?
- Nie będzie biegać za moimi ciuchami. Coś od ciebie pożyczę. - Michelle wyszła z łazienki, a po niej weszła Bev z moją sukienką. O 8 siedziałyśmy w hotelowej restauracji jedząc śniadanie. Wtoczyli się Gunsi na kacu i zaczęło się narzekanie ''kurwa mój łeb''. Chciało mi się z nich śmiać, ale powstrzymałam się. Bycie trzeźwym może wyjść na dobre. Skończyłam jeść, poszła do pokoju i zaniosłam swoją torbę do samochodu. To samo zrobiłam z bagażem Michelle. Cudem upchnęłam to w bagażniku. W pobliskim sklepie zaopatrzyłam się w fajki, colę, żelki i ciastka. Wróciłam do holu hotelowego i czekałam na alkoholików. Po pół godzinie moja cierpliwość została nagrodzona.
- Na pewno chcesz jechać? - zapytał Izzy w drodze na parking.
- Tak. Już się nastawiłam na to psychicznie. Teraz do Denver?
- Tak, ale to daleko. Jakieś 12 godzin jazdy.
- Dam radę. Jak coś to ktoś mnie zmieni. Będzie dobrze.
- Ok - wsiadł do busa, a ja do BMW.
- No to żegnaj Vegas. - powiedziała Michie z tylnego siedzenia. Bev siedziała obok mnie. Włączyłam kasetę Led Zeppelini wyjechałyśmy z Las Vegas na autostradę za busami. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak wolno jedziemy. Wlekłyśmy się za autobusem.
- A może by tak wyprzedzić i jechać przodem? - zaproponowała Beverly. Kurde, że o tym nie pomyślałam.
- Ty to masz mózg. Głupia jestem. - Wyprzedziłam konwój autokarowy. Oni jechali 60 km/h a my ponad 100. Po dwóch godzina zatrzymałyśmy się na stacji benzynowej zatankować i poczekać na resztę. Po godzinie doczekałyśmy się Gunsów i Aerosmith.
- No nareszcie kurwa! Pierdolone gwiazdy rocka zawitały! - krzyknęłam do Duffa.
- Jak byś my mieli BMW to też byś my tak mogli - fuknął obrażony, że wczoraj nie dałam mu się przejechać. Za chwilę uradowany jak dziecko podbiegł do nas Joe Perry.
- Twoje? - zapytał ze świecącymi oczami.
- Tak, moje dziecko.
- Dasz się przejechać? - Zaczęłam się śmiać.
- Ona jest samolubną egoistką? Nie daje. - mruknął McKagan.
- Dokładnie - przytaknęłam Żyrafie.
- Proooszę - jęknął Perry. Kurde, to jor Perry. Jemu się nie odmawia. Ale to moje dziecko.
- Potem - mruknęłam i usiałam na ziemi obok Stradlina. Zabrałam mu z ust papierosa i zaciągnęłam się. Spojrzał na mnie udawanym politowaniem i wyciągnął z paczki nowego papierosa.
- DZIWKI! JEDZIEMY! - wrzasnął Axl.
- ZARAAAAA! - odkrzyknął Izzy i podnieśliśmy nasze szanowne tyłki. Rytmiczny poszedł do busa, a ja do samochodu i wyjechaliśmy na autostradę. Ponownie wyprzedziłyśmy chłopaków i zapierdalałyśmy przodem.
- Jak jest w Los Angeles? - zapytała Beverly.
- Raj na ziemi. Imprezy, faceci, alko...- zaczęła Michielle.
- Nie - przezwałam jej. - Udam mądrą. No to tak : jak w każdym mieście jest dobrze i źle. Ja i Michelle mamy dobrze. Dom, rodzina, pieniądze.Ale są tez ludzie, którzy nie mają kompletnie niczego. Dziewczyny puszczają się za byle jakie pieniądze żeby przeżyć. Ilu to jest ćpunów, którzy się stoczyli? Ale możesz spotkać wiele ciekawych ludzi. Jest masa koncertów, dużo gwiazd. Siedzisz w klubie, a nagle przychodzą chłopcy z Motley Crue. Zajebiście.
- I powietrze jest chujowe. Spaliny, dym. Gówno - dodała Michielle.
- O tak.
- O kurde, ale świetnie. Siedzisz w barze, a za chwilę możesz się pieprzyć z idolem w kiblu. Super - powiedziała Bevvie. Z Chelle wybuchnęłyśmy śmiechem. Skąd ja to znam? - Co was tak bawi?
- Zdarza mi się tak - odparłam.
- Co? Mów.
- Ze 2 tyg. temu siedziałam w Whiskey i przyszedł Vince Neil. Ten to kurwa rżnie wszystko co się rusza. 10 panienek przed koncertem, 15 po. Wylądowaliśmy na tylnym siedzeniu mojego Mustanga, gdzie dzień wcześniej pieprzył mnie Tommy Lee. Czasem czuję się jak dziwka, ale tylko trochę. - powiedziałam.
- Vvvince? Tttommy? - jęknęła Beverly.
- Z Motley Crue.
- Kurwa. Emigruje do L.A. i zostaję groupie.
- Idę z tobą - dodała Michelle.
- Gupie - mruknęłam i zjadłam ostatniego żelka z paczki. Po raz kolejny zatrzymałyśmy się i czekałyśmy na zespoły. Było już i po 18 i byłam zmęczona. Trzeba się podlizać Duff'owi chyba, że alkoholik już pił. Rozmawiałyśmy czekając, aż szanowni rockmeni przybili. Pobiegłam do Duffa.
- Piłeś już coś? - zapytałam.
- Butelkę wódki. A co?
- Nic. A Izzy?
- Zaćpany.
- Kurwa. - odeszłam i udałam się do Joe.
- Piłeś? - spytałam.
- Nie, a zmieniłaś zdanie?
- Tak, bo potrzebuje trzeźwego kierowcy.
- Zawsze do usług. - Michelle z Bev przeniosły się do busa Gunsów i zostałam sama z Joe. On zajął miejsce kierowcy, a ja pasażera.
- Do Denver już w sumie nie daleko, więc nie będziemy na nich czekać. - powiedział.
- Jasne. - Wyjechaliśmy z parkingu i zapieprzaliśmy po autostradzie. Siedziałam z zacieszem a'la Adler. Potem wzięłam się za wpierdalanie ciastek. Za dużo jem...
- Daj mi jedno - powiedział Joe. Podsunęłam mu pudełko. - Mam prowadzić jedną ręką? - Rozbawiło mnie to i zaczęłam się śmiać. Włożyłam mu jedno ciastko do ust. A więc jechaliśmy słuchając Van Halen i jedząc, no ja karmiłam Perry'ego. Za którymś razem ugryzł mnie w palec.
- Obśliniłeś mi rękę, fuj! - Zaczęłam ją wycierać o spodnie.
- Czuj się zaszczycona. Nie każdy jest lizany przez gitarzystę Aerosmith.
- Kurde, tyle wygrać. Może naplujesz mi do butelki, dasz kilka włosów i paznokcia?
- Za dużo.
- Zacznijmy od twojej gumy do żucia. - Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Dostałem kiedyś list z prośbą o przysłanie kubeczka spermy - powiedział.
- O boże. Co za głupi i podrzędny naród. - Zrobiłam face palm'a. Oparłam głowę o szybę i ziewnęłam.
- Jak chcesz to śpij.
- Nie. Jestem tylko trochę zmęczona.
- Ostatnio trochę często taka jesteś.
- Boję się i martwię.
- O co?
- Nie jestem do końca pewna.
- 22:00 witamy w Denver. Jak nie chcesz mówić, to nie mów. Ale jak będziesz chciała pogadać to jestem do dyspozycji.
- Dzięki. Będę pamiętać. - Zaparkowaliśmy pod hotelem. Joe wziął pokój z rezerwacji Aerosmith, a ja 3-osobowy i zostawiłam w recepcji informacje dla Bev i Michie. Rozeszliśmy się na korytarzu. Weszłam do pokoju i pierdolnęłam się na łózko. Jednak odechciało mi się spać. Pomyślałam o propozycji Joe. A może jemu się wygadać. Dorosły mężczyzna zrozumie mnie mnie lepiej niż moje 18-letnie przyjaciółki. Są kochane, ale Perry ma większe doświadczenie życiowe. Podniosłam się i podreptałam do pokoju Joe.
- A jednak. Wchodź. - Usiadłam na podłodze opierając się o łózko. Dał mi butelkę wina, a sam wziął whiskey i usiał naprzeciwko mnie.
- Bo wiesz Joe, ostatnio nie czuję się najlepiej. - zaczęłam. - Mam poranne mdłości, huśtawki nastrojów i ciągle coś jem. Wiem czego to objawy, ale nie chcę dopuścić do siebie tej myśli. Bo co jeżeli to prawda? Boję się tego.
- A jak twój okres? - zapytał po chwili milczenia.
- Teoretycznie powinnam go dostać w tamtym tygodniu.
- To może jeżeli nie dostaniesz go w ciągu tygodnia to zrób test, idź do lekarza.
- Tak, tak zrobię.
- Ciąża to nie koniec świata Bella. - Przytulił mnie.
- Niby nie, ale jestem za młoda. Co ja mogę temu dziecku dać? Mam 18 lat, nie zaopiekuję się nim jak trzeba. Nie mam pojęcia kto byłby ojcem. Co powiem dziecku, kiedy zapyta o tatę? Wiesz, mamusia puszczała się na lewo i prawo i nie wie. A może będzie żyło wśród ćpunów i alkoholików? Bezie miało trzy mamy? Mnie, Michie i Bev? Dziesięciu ojców-wujków? Kurwa, to jakaś patologia. To nie mogło by tak być.
- Jeszcze nic nie jest pewne. Poczekaj kilka dni i dopiero myśl o dziecku. Może to wcale nie ciąża tylko jakieś zaburzenia hormonalne.
- Zaburzenia to jak mam, ale psychiczne. Zachowuję się jak dziwka, jak pierdolona groupie.- Płakałam już.
- Przestań. Seks po przyjacielsku. Oni potrzebują bliskości, ty jej potrzebujesz. To nic złego.
- Nic złego byłoby, gdybym nie była w ciąży.
- Jeszcze nic jest pewne. - Wtuliłam głowę w jego szyję i płakałam. Rodzice byli by ze mnie dumni...
_____________________________________________________________________
I JEST! Strasznie długo to trwało, ale udało się. Przepraszam ze błędy jeżeli będą i bardzo, bardzo dziekuję wszystkim, którzy to czytają i komentują. KOCHAM WAS <3
- Wstawać dziwki! Za godzinę jedziemy! - krzyknęłam.
- Pieprz się - mruknęła Chelle chowając się pod poduszkę, którą jej zaraz zabrałam.
- Poważnie mówię. Marsz do łazienki! - Michie zsunęła się z łóżka, a Bev usiadła.
- Zkacowane księżniczki kurwa - mruknęła Michelle wchodząc do łazienki.
- Hej Izzy - powiedziała Bevvie.
- Cześć, cześć. Ty też zbieraj dupę.
- Tak jest, pani dyrektor - zażartowała.
- Jak ci się wczoraj podobało?
- JAK?! Kurwa, moje marzenia się spełniły. Tego nie da się opisać.
- Cieszę się. Twoje rzeczy zostały w samochodzie. Skoczyć po nie?
- Nie będzie biegać za moimi ciuchami. Coś od ciebie pożyczę. - Michelle wyszła z łazienki, a po niej weszła Bev z moją sukienką. O 8 siedziałyśmy w hotelowej restauracji jedząc śniadanie. Wtoczyli się Gunsi na kacu i zaczęło się narzekanie ''kurwa mój łeb''. Chciało mi się z nich śmiać, ale powstrzymałam się. Bycie trzeźwym może wyjść na dobre. Skończyłam jeść, poszła do pokoju i zaniosłam swoją torbę do samochodu. To samo zrobiłam z bagażem Michelle. Cudem upchnęłam to w bagażniku. W pobliskim sklepie zaopatrzyłam się w fajki, colę, żelki i ciastka. Wróciłam do holu hotelowego i czekałam na alkoholików. Po pół godzinie moja cierpliwość została nagrodzona.
- Na pewno chcesz jechać? - zapytał Izzy w drodze na parking.
- Tak. Już się nastawiłam na to psychicznie. Teraz do Denver?
- Tak, ale to daleko. Jakieś 12 godzin jazdy.
- Dam radę. Jak coś to ktoś mnie zmieni. Będzie dobrze.
- Ok - wsiadł do busa, a ja do BMW.
- No to żegnaj Vegas. - powiedziała Michie z tylnego siedzenia. Bev siedziała obok mnie. Włączyłam kasetę Led Zeppelini wyjechałyśmy z Las Vegas na autostradę za busami. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak wolno jedziemy. Wlekłyśmy się za autobusem.
- A może by tak wyprzedzić i jechać przodem? - zaproponowała Beverly. Kurde, że o tym nie pomyślałam.
- Ty to masz mózg. Głupia jestem. - Wyprzedziłam konwój autokarowy. Oni jechali 60 km/h a my ponad 100. Po dwóch godzina zatrzymałyśmy się na stacji benzynowej zatankować i poczekać na resztę. Po godzinie doczekałyśmy się Gunsów i Aerosmith.
- No nareszcie kurwa! Pierdolone gwiazdy rocka zawitały! - krzyknęłam do Duffa.
- Jak byś my mieli BMW to też byś my tak mogli - fuknął obrażony, że wczoraj nie dałam mu się przejechać. Za chwilę uradowany jak dziecko podbiegł do nas Joe Perry.
- Twoje? - zapytał ze świecącymi oczami.
- Tak, moje dziecko.
- Dasz się przejechać? - Zaczęłam się śmiać.
- Ona jest samolubną egoistką? Nie daje. - mruknął McKagan.
- Dokładnie - przytaknęłam Żyrafie.
- Proooszę - jęknął Perry. Kurde, to jor Perry. Jemu się nie odmawia. Ale to moje dziecko.
- Potem - mruknęłam i usiałam na ziemi obok Stradlina. Zabrałam mu z ust papierosa i zaciągnęłam się. Spojrzał na mnie udawanym politowaniem i wyciągnął z paczki nowego papierosa.
- DZIWKI! JEDZIEMY! - wrzasnął Axl.
- ZARAAAAA! - odkrzyknął Izzy i podnieśliśmy nasze szanowne tyłki. Rytmiczny poszedł do busa, a ja do samochodu i wyjechaliśmy na autostradę. Ponownie wyprzedziłyśmy chłopaków i zapierdalałyśmy przodem.
- Jak jest w Los Angeles? - zapytała Beverly.
- Raj na ziemi. Imprezy, faceci, alko...- zaczęła Michielle.
- Nie - przezwałam jej. - Udam mądrą. No to tak : jak w każdym mieście jest dobrze i źle. Ja i Michelle mamy dobrze. Dom, rodzina, pieniądze.Ale są tez ludzie, którzy nie mają kompletnie niczego. Dziewczyny puszczają się za byle jakie pieniądze żeby przeżyć. Ilu to jest ćpunów, którzy się stoczyli? Ale możesz spotkać wiele ciekawych ludzi. Jest masa koncertów, dużo gwiazd. Siedzisz w klubie, a nagle przychodzą chłopcy z Motley Crue. Zajebiście.
- I powietrze jest chujowe. Spaliny, dym. Gówno - dodała Michielle.
- O tak.
- O kurde, ale świetnie. Siedzisz w barze, a za chwilę możesz się pieprzyć z idolem w kiblu. Super - powiedziała Bevvie. Z Chelle wybuchnęłyśmy śmiechem. Skąd ja to znam? - Co was tak bawi?
- Zdarza mi się tak - odparłam.
- Co? Mów.
- Ze 2 tyg. temu siedziałam w Whiskey i przyszedł Vince Neil. Ten to kurwa rżnie wszystko co się rusza. 10 panienek przed koncertem, 15 po. Wylądowaliśmy na tylnym siedzeniu mojego Mustanga, gdzie dzień wcześniej pieprzył mnie Tommy Lee. Czasem czuję się jak dziwka, ale tylko trochę. - powiedziałam.
- Vvvince? Tttommy? - jęknęła Beverly.
- Z Motley Crue.
- Kurwa. Emigruje do L.A. i zostaję groupie.
- Idę z tobą - dodała Michelle.
- Gupie - mruknęłam i zjadłam ostatniego żelka z paczki. Po raz kolejny zatrzymałyśmy się i czekałyśmy na zespoły. Było już i po 18 i byłam zmęczona. Trzeba się podlizać Duff'owi chyba, że alkoholik już pił. Rozmawiałyśmy czekając, aż szanowni rockmeni przybili. Pobiegłam do Duffa.
- Piłeś już coś? - zapytałam.
- Butelkę wódki. A co?
- Nic. A Izzy?
- Zaćpany.
- Kurwa. - odeszłam i udałam się do Joe.
- Piłeś? - spytałam.
- Nie, a zmieniłaś zdanie?
- Tak, bo potrzebuje trzeźwego kierowcy.
- Zawsze do usług. - Michelle z Bev przeniosły się do busa Gunsów i zostałam sama z Joe. On zajął miejsce kierowcy, a ja pasażera.
- Do Denver już w sumie nie daleko, więc nie będziemy na nich czekać. - powiedział.
- Jasne. - Wyjechaliśmy z parkingu i zapieprzaliśmy po autostradzie. Siedziałam z zacieszem a'la Adler. Potem wzięłam się za wpierdalanie ciastek. Za dużo jem...
- Daj mi jedno - powiedział Joe. Podsunęłam mu pudełko. - Mam prowadzić jedną ręką? - Rozbawiło mnie to i zaczęłam się śmiać. Włożyłam mu jedno ciastko do ust. A więc jechaliśmy słuchając Van Halen i jedząc, no ja karmiłam Perry'ego. Za którymś razem ugryzł mnie w palec.
- Obśliniłeś mi rękę, fuj! - Zaczęłam ją wycierać o spodnie.
- Czuj się zaszczycona. Nie każdy jest lizany przez gitarzystę Aerosmith.
- Kurde, tyle wygrać. Może naplujesz mi do butelki, dasz kilka włosów i paznokcia?
- Za dużo.
- Zacznijmy od twojej gumy do żucia. - Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Dostałem kiedyś list z prośbą o przysłanie kubeczka spermy - powiedział.
- O boże. Co za głupi i podrzędny naród. - Zrobiłam face palm'a. Oparłam głowę o szybę i ziewnęłam.
- Jak chcesz to śpij.
- Nie. Jestem tylko trochę zmęczona.
- Ostatnio trochę często taka jesteś.
- Boję się i martwię.
- O co?
- Nie jestem do końca pewna.
- 22:00 witamy w Denver. Jak nie chcesz mówić, to nie mów. Ale jak będziesz chciała pogadać to jestem do dyspozycji.
- Dzięki. Będę pamiętać. - Zaparkowaliśmy pod hotelem. Joe wziął pokój z rezerwacji Aerosmith, a ja 3-osobowy i zostawiłam w recepcji informacje dla Bev i Michie. Rozeszliśmy się na korytarzu. Weszłam do pokoju i pierdolnęłam się na łózko. Jednak odechciało mi się spać. Pomyślałam o propozycji Joe. A może jemu się wygadać. Dorosły mężczyzna zrozumie mnie mnie lepiej niż moje 18-letnie przyjaciółki. Są kochane, ale Perry ma większe doświadczenie życiowe. Podniosłam się i podreptałam do pokoju Joe.
- A jednak. Wchodź. - Usiadłam na podłodze opierając się o łózko. Dał mi butelkę wina, a sam wziął whiskey i usiał naprzeciwko mnie.
- Bo wiesz Joe, ostatnio nie czuję się najlepiej. - zaczęłam. - Mam poranne mdłości, huśtawki nastrojów i ciągle coś jem. Wiem czego to objawy, ale nie chcę dopuścić do siebie tej myśli. Bo co jeżeli to prawda? Boję się tego.
- A jak twój okres? - zapytał po chwili milczenia.
- Teoretycznie powinnam go dostać w tamtym tygodniu.
- To może jeżeli nie dostaniesz go w ciągu tygodnia to zrób test, idź do lekarza.
- Tak, tak zrobię.
- Ciąża to nie koniec świata Bella. - Przytulił mnie.
- Niby nie, ale jestem za młoda. Co ja mogę temu dziecku dać? Mam 18 lat, nie zaopiekuję się nim jak trzeba. Nie mam pojęcia kto byłby ojcem. Co powiem dziecku, kiedy zapyta o tatę? Wiesz, mamusia puszczała się na lewo i prawo i nie wie. A może będzie żyło wśród ćpunów i alkoholików? Bezie miało trzy mamy? Mnie, Michie i Bev? Dziesięciu ojców-wujków? Kurwa, to jakaś patologia. To nie mogło by tak być.
- Jeszcze nic nie jest pewne. Poczekaj kilka dni i dopiero myśl o dziecku. Może to wcale nie ciąża tylko jakieś zaburzenia hormonalne.
- Zaburzenia to jak mam, ale psychiczne. Zachowuję się jak dziwka, jak pierdolona groupie.- Płakałam już.
- Przestań. Seks po przyjacielsku. Oni potrzebują bliskości, ty jej potrzebujesz. To nic złego.
- Nic złego byłoby, gdybym nie była w ciąży.
- Jeszcze nic jest pewne. - Wtuliłam głowę w jego szyję i płakałam. Rodzice byli by ze mnie dumni...
_____________________________________________________________________
I JEST! Strasznie długo to trwało, ale udało się. Przepraszam ze błędy jeżeli będą i bardzo, bardzo dziekuję wszystkim, którzy to czytają i komentują. KOCHAM WAS <3
niedziela, 2 czerwca 2013
Angel down 12
Nadszedł dzień koncertu w Las Vegas. Całą noc jechaliśmy z San Francisco więc, już od 10 rano byliśmy na miejscu. Chłopcy cieszyli się, że mają cały dzień na łażenie po kasynach, ale dla mnie oznaczało to cały dzień przypominający mi o przeszłości. Chociaż może jest okazja wyjaśnić kilka spraw samej sobie? Leżałam i patrzyłam się w sufit kiedy Michelle Marsh zapytała czy idę na miasto.
- Nie, Michie. Chcę sama odwiedzić pewne miejsca. Muszę pomyśleć. - odparłam.
- W porządku. To trzymaj się - pocałowała mnie w policzek i wyszła z pokoju. Spakowałam do plecaka portfel, dokumenty i po chwili przemierzałam zalane słońcem ulice Vegas. Tak nagle zostawiłam wszystko co było dla mnie ważne. Dzieciństwo, wspomnienia i Michelle Goldsmith. Kiedyś tak dla mnie ważna, stała się wspomnieniem przeszłości. Przez cały mój pobyt w L.A nie pomyślałam o niej jak o przyjaciółce, chociaż nią była. Powinnam jej wtedy wszystko wyjaśnić. Ale chyba się bałam, że będzie mi trudną wyjechać i ją zostawić. Lepiej było zachować się jak egoistka. Schować uczucia względem niej. A przecież tak bardzo ją kochałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że tęsknie i jak bardzo mogłam ją zranić. Powinnyśmy się pożegnać słowami '' Kocham Cię. Będę dzwonić i pisać. Będę tęsknić. Odwiedź mnie kiedyś''. A co ode mnie usłyszała? Spierdalaj. Wychowywałyśmy się razem. Byłyśmy jak siostry, a ja tak okropnie ją potraktowałam. Powinnam do niej iść. Wyjaśnić, przeprosić i błagać na kolanach żeby mi wybaczyła. Nie wiem czy dam radę, ale muszę spróbować. Pójdę do niej. Nogi same poniosły mnie do mojego dawnego domu. Specjalnie się nie zmienił. Było trochę więcej kwiatków w ogródku i huśtawka. Pewnie mieszka tu jakaś szczęśliwa rodzina. Mama, tata, córka, syn. Kochają się i są normalni. Bo moja rodzina składająca się z przyrodniego barta i mnie chyba nie jest normalna. Gunsi, Skidzi i Chelle też są moją rodziną, ale nie łączą nas więzy krwi. A ze Slashem tak. Mieszka w tym domu taka rodzina jaką ja kiedyś miałam. Łza spłynęła mi po policzki. Szybko ją wytarłam już chciałam odejść, kiedy zauważyłam BMW na podjeździe. Niby samochód jak samochód, ale jak się lepiej przyjrzałam to zobaczyłam, że to było to samo BMW, które zostawiłam tu półtora roku temu. Nie sądziłam, że ktoś kupi i samochód i dom. Coś mnie zakuło i postanowiłam, że odzyskam ten samochód. W końcu należał do taty... Co prawda bardziej kochał Mustanga, ale BMW też. Musiałam go odzyskać. Mam pieniądze więc mogę go kupić. Zadzwoniłam do furtki. Po chwili ktoś mi ją otworzył domofonem o nic nie pytając. Nie pewnie ruszyłam przez podjazd. Zapukałam do drzwi, które otworzyła mi kobieta po 40-tce. W sumie była nawet ładna. Nie wyglądała na wredną jędzę. Promiennie się uśmiechała.
- Dzień dobry - mruknęłam nieśmiało.
- Dzień dobry.
- Nazywam się Isabella Plant i przyszłam w sprawie tego samochodu. - Wskazałam ręką na czarne BMW.
- Wejdź i wyjaśnij, bo chyba jestem za stara i nie rozumiem. - Weszłam do mojego starego domu i zachciało mi się płakać. Powstrzymałam się. Nie płacz. Bądź silna. Usłyszałam w głowie głos Izzy'ego.
- Bo widzi pani - zaczęłam. - Ja tu kiedyś mieszkałam. Kiedy moi rodzice zmarli zostawiłam ten dom żeby wujek go sprzedał, a sama się przeprowadziłam. Dziś pierwszy raz od półtora roku jestem w mieście i jak zobaczyłam BMW to chciałabym je od pani kupić. - Kobieta patrzyła na mnie trochę jak na wariatkę. Przychodzi do niej jakaś dziewczyna i mówi, że chce kupić jej samochód, no cóż. Czy tylko ja uważam to za normalne?
- Pójdę po męża. - powiedziała i weszła na schody. A po chwili wracała z mężczyzną mówiąc mu po co przyszłam. Kobieta zniknęła z kuchni, a przede mną stał mężczyzna, który kurewsko mocno mi kogoś przypominał, ale nie mogłam skojarzyć kogo.
- Dzień dobry - powiedziałam. Skinął mi głową i zaprosił do salonu, gdzie usiadłam na kanapie.
- A więc, chcesz odzyskać samochód, który należał do twojego ojca?
- Chciałbym. Jestem w stanie dużo zapłacić.- Zaczął się śmiać. Dupek. Pewnie nie traktuje mnie poważnie. Trudno, jestem uparta. - Mnie to nie bawi proszę pana.
- A mnie owszem.Tom Underwood nie sprzedał tego samochodu. Stoi tu bo nie miał gdzie go trzymać. Ja w zamian za przechowywanie czasem sobie nim jeżdżę. Nie jest mój. W papierach dalej należy do państwa Plant. - powiedział. Wyszczerzyłam się jak Adler.
- Żartuje pan?
- A jedzie mi tu czołg? - pociągnął palcem dolną powiekę.
- Nie, ale nie spodziewałam się.
- Ach, ta dzisiejsza młodzież. - Wstał z fotela, który zajmował i podszedł do komody. Wyjął z niej jakieś papiery i dwie pary kluczyków z pięknym logiem BMW. - To dowód rejestracyjny i inne dokumenty, a to kluczki od twojego samochodu. - Podał mi to. O kurde, mój piękny, cudowny, samochód.
- Dziękuję bardzo.
- Nie zabij się tylko.
- Jasne. Dziękuję. - Wyszliśmy z domu i wsiadłam do samochodu. Miałam motylki w brzuchu. Od kilku miesięcy miałam prawo jazdy. Wszędzie woziłam Gunsów. Tommy Lee pokochał mojego Mustanga, więc BMW pokocha jeszcze bardziej. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i silnik od razu ożył. Ten dźwięk. Mogłabym go słuchać całymi dniami. Boże, gadam jak Tommy. Odsunęłam szybę i jeszcze sto razy podziękowałam.
- Przeprasza, a mogłabym wiedzieć jak się pan nazywa? - zapytałam nieśmiało.
- To jeszcze się nie zorientowałaś?
-Nie, Czemu bym miała? - Ale kurde, kogoś mi przypominał. Znam go, ale skąd?
- To nie jest ważne.
- To do widzenia. - Pomachałam mu i wyjechałam na ulicę. Włożyłam kasetę The Rolling Stones i jechałam ciesząc się samochodem. Zjechałam na pobocze po prawie się rozpłakałam. Ze wzruszenia. Nie, nie płacz. Jeszcze się odwodnię. Wybuchnęłam histerycznym, urywanym śmiechem. Od kilku dni coś mi się dzieję. Rzygam i mam wahania nastrojów. Michie, twierdzi, że powinnam iść do lekarza. Ale po co? Nie ma takiej potrzeby. Przecież nie codziennie jeździsz po Ameryce z Aerosmith. To wszystko. Nie długo mi przejdzie. Usłyszałam pierwsze dźwięki ''Pretty Beat Up" i już wiedziałam z kim kojarzył mi się mężczyzna z mojego dawnego domu. Bella, pomyśl logicznie. Mick Jagger?! Głupia jesteś?
Ale on przecież tak wyglądał..
Wydawało ci się.
Wcale nie! Whatever.... Wróciłam na drogę i po 15 min dojechałam na cmentarz. Wysiadłam z samochodu, odnalazłam grób rodziców i usiadłam na ziemi.
- Cześć mamo. Cześć tato. - zaczęłam mówić na głos. Gdyby mnie ktoś zobaczył to pomyślałby, że jestem chora psychicznie. - Przepraszam, że wcześniej nie przyszłam. Chyba się bałam, ale teraz jestem. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Bardzo was kocham. Minęło sporo czasu do kiedy was zabrakło. Dużo się u mnie zmieniło. - Opowiedziałam im o szkole, o Michelle, o Skid Row, o Gunsach, ale najwięcej opowiedziałam o Slashu. Przecież jest moją ostatnią rodziną. Może to trochę głupie, że mówiłam do płyty nagrobnej, ale poczułam się lepiej. Wszystkie złe emocje, problemy i obawy, które trzy
małam głęboko w sobie - zniknęły. Może mnie usłyszeli w swoim pozaziemski życie, jeżeli takie istnieje.
- Kocham was. Bardzo. - Otrzepałam spodnie i wolnym krokiem wróciłam do BMW. Nie płakałam. Płacz mi Ich nie przywróci. Pogodziłam się, że Ich straciłam i, że nigdy nie wrócą. Byłam smutna, ale za razem szczęśliwa. Czułam, że byli tam ze mną i słuchali. Podjechałam pod domu, w którym kiedyś mieszkała moja przyjaciółka. Chciałam ją przeprosić i wyjaśnić. Powoli ruszyłam w stronę drzwi. Zapukałam dwa razy. I kiedy myślałam, że nikogo nie ma drzwi otworzyła mi dziewczyna. Ta sama dziewczyna, z którą spędzałam każdą wolną chwilę. Ta sama, ale inna. Kiedyś wyglądała jak grzeczna nastolatka. A teraz miała czarne skórzane spodnie, koszulkę z FUCK OFF i czarny mocny makijaż. Stałyśmy w milczeniu i patrzyłyśmy się na siebie, jakby nie wierząc.
- Izz - powiedziała cicho. - Boże, to naprawdę ty?
- Tak, chyba ja. - odparłam.
- To może wejdź. - Jej dom nic się nie zmienił. Wyglądał tak jak go zapamiętałam.Usiadłam na fotelu, a Michelle po chwili przyniosła dwa kubki z herbatą i usiadła obok.
- Michie. - zaczęłam.
- Nie. - przerwała mi. - Teraz mam na imię Beverly. Nie dawno je zmieniłam.
- Dlaczego?
- Michelle przestało mi się podobać. Whatever, opowiadaj co u ciebie?
- Tak po prostu? Wiesz, przyszłam bo chciałam cię przeprosić, za to jak się zachowałam.
- Ja ci wybaczyłam jak tylko cię zobaczyłam.
- Nie rozumiem? Ot tak?
- Tak. Bardzo za tobą tęskniłam. Brakowało mi cię. Nie wiedziałam gdzie jesteś i co się z tobą dzieję. Wiesz, że dalej cię kocham? Tak bardzo tęskniłam, że jak się tu zjawiłaś to zapomniałam o tym jak cierpiałam kiedy zniknęłaś. - Przytuliła mnie.
- Ja cię bardzo przepraszam. Żałuję, cholernie żałuję. - I powiedziałam jej wszystko. O rodzicach, o LA, o Gunsach. Wszystko. Tak jak kiedyś. Czy ta rozłąka nic nie zmienia? - Mam propozycję. Jedź ze mną, z nami dalej w trasę. Dziś odzyskałam samochód taty. Będziemy jechać za busem. Spędzimy razem czas u poznasz moją przyjaciółkę Michelle.
- Na-naprawdę?
- Pewka. Pomogę ci się spakować. - Poszłyśmy do jej pokoju, który też się prawie nie zmienił. Doszły tylko plakaty moich idoli. Teraz słuchamy tego samego. Zaczęłyśmy pakować jej torbę. W sumie to dość luźno i przyjemnie nam się rozmawiało pomimo przerwy.
- Gotowe - Rzeczy stały spakowane przy drzwiach wejściowych.
- Czekamy na twoją mamę? - zapytałam.
- Nie. Zostawię jej list. - Napisała wyjaśnienie na kartce, którą zostawiła na stole i wyszłyśmy. Jej torby wylądowały w bagażniku, Bev na miejscu pasażera, a ja za kierownicą.
- Na pewno umiesz prowadzić? - zapytała.
- No pewnie. Wątpisz w moje nadprzyrodzone zdolności?
- Ależ skąd. - Po raz pierwszy wybuchnęłyśmy śmiechem. Jak kiedyś.
- Chcesz poznać chłopaków czy coś innego? - zapytałam.
- Żartujesz?! Przegapić okazję żeby poznać Guns n' Roses? Aż taką idiotką nie jestem.
- Zastanawiałbym się nad tym. - I ponownie zaczęłyśmy się śmiać. Pojechałyśmy do hotelu i w holu zastałyśmy Slasha.
- Cześć Saulie! - pocałowałam go w policzek. - To moja przyjaciółka Beverly. - Przedstawiłam ich sobie.
- Hej, jestem Slash. - podaj jej rękę.
- Bev.
- Slash, bo odzyskałam samochód taty i Bevvie jedzie ze mną, z nami. - powiedziałam.
- W porządku. Mi to nie przeszkadza, ale zapytaj Rudego, bo może go boleć dupa, że zgadzamy się na coś za jego plecami.
- Jest u siebie?
- Tak. - Zostawiłam Beverly z Mulatem, a sama poszłam do pokoju Rose'a. Kurde,
- Proszę! - usłyszałam i weszłam. Rudy siedział w samych bokserkach i grzebał w walizce.
- Cześć Axl, mam sprawę.
- Słucham? - Chyba miał dobry humor. Siedział uśmiechnięty i spokojny. To dobrze.
- Dziś spotkałam się z moją przyjaciółką. Dawno się nie widziałyśmy i zaproponowałam jej żeby pojechała z nami, ze mną.
- Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Mam samochód. Nie będziemy się wam wpierdalać do busa.
- A co z hotelem?
- Mamy pieniądze. Nic na wasz koszt. - Skończyłam, a on siedział i myślał. Jeżeli Axl myśli...
- Chyba może być. Dobra, weź ją, ale żeby nie była głupią, pustą dziwką. - powiedział.
- Nie jest. Jest taka jak ja i Michelle.
- Czyli głupia i pusta - wrednie się uśmiechnął. CZYLI ROSE MYŚLI!
- Sam jesteś głupi - Pokazałam mu język i wróciłam do holu. Slash i Bevvie siedzieli na podłodze i rozmawiali. Chyba będzie dobrze.
- Wiewióra się zgodziła! - krzyknęłam i przytuliłam ją.
- Ale super. - Slash się ulotnił. Poszłyśmy kupić kawę i usiadłyśmy na schodach przed hotelem.
- A co jeśli mnie nie polubią? - zapytała.
- Nie ma takiej opcji. Slash już cię polubił. Steven tez na pewno cię polubi. Nie martw się o to.
- No okej. - Patrzyłyśmy się w chmury. Kiedyś często oglądałyśmy gwiazdy. Tak dawno tego nie robiłam. - Czy to nie twoje BMW? - spytała wskazując na czarny samochód.
- Moje, kurwa zabiję. - Duff ze Steven siedzieli na masce, a Izzy robił im zdjęcia.- Co wy odpierdalacie? - zapytałam podchodząc do nich.
- Patrz jaki piękny. Zawsze chciałem taki mieć. - odparł Duff.
- Zejdź z niego.
- Nie.
- Kurwa, zabieraj dupę mojego dziecka!
- Jakiego twojego?
- To moje BMW więc zabierz z niego swój szanowny kurwa tyłek, albo go stracisz.- Zeszli z maski.
- Dasz się przejechać? - zapytał klękając.
- Nie. - odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w stronę Beverly. Szli za mną błagając o kluczyki. Ja pierdolę, z Tommym będzie to samo. Pamiętam jak kiedyś pieprzył taką jedną gruba i brzydką laskę tylko po to żeby dała mu się przejechać swoim Jaguarem XJS. Popcorn już o czymś nawijał z Bev, a Duff i Izzy dalej jęczeli. Zignorowałam ich i włączyłam się do rozmowy Bevvie ze Stevenem. Staradlin z McKaganem odeszli smutni, a po chwili pojawiła się Michelle. Przywitały się i nie wyglądało żeby nie przypadły sobie do gustu. Potem poszłyśmy do pokoju żeby przebrać się na koncert. Kiedy Beverly była z łazience Michelle zapytała.
- To Michelle?
- Tak, ale zmieniła imię. Wiesz, jedzie z nami.
- To dobrze. Wydaje się w porządku.
- Cieszę się. Bałam się, że się nie polubicie.
- Żartujesz? Ją się lubi za uśmiech,, coś jak Adler.
- Jedziesz z nami?
- Hę?
- Mam BMW. Nie wpierdalamy się do busa. Chcę żebyś i ty jechała ze mną.
- I ja też chcę. - Bev wyszła z łazienki i byłyśmy gotowe. Pojechaliśmy do hali na koncert. Stałyśmy w pierwszym rzędzie i ludzie z tyłu prawie nas zgnietli. Gunsi jak zwykle dali zabójczy koncert. Aerosmith zrobili jeszcze większe show. Mam ciarki jak słyszę głos Tylera na żywo. Po występie dostałyśmy się do garderoby i udaliśmy się do klubu. Obawy Bevvie co do niezaakceptowanie zniknęły. Z każdy złapała dobry kontakt. Nawet z Rudy, który miał wyjątkowo dobry humor. Może okres mu się skończył? Nie piłam. Zachowałam trzeźwość, bo z samego rana jedziemy do Denver. Nie mogę prowadzić na kacu. Impreza bez używek może być udana. Śmiałam się więcej niż po ćpaniu. Robiłam głupie rzeczy, ale ze świadomością konsekwencji. W końcu prawie wyrzucili nas z lokalu, bo Slash za dużo wziął i stał się agresywny. Wracałam do hotelu na plecach Joe Perry'ego, który bełkotał jakieś śmieszne rzeczy.
- Steven co wieczór dzwonił do Nikkiego Sixxa i szeptał złowrogo '' umrzesz ''. W końcu menager Motley nas za to zjebał bo Nikki dostał sanów lękowych. Mieliśmy z tego niezły ubaw. - Rozeszliśmy się do pokoi. Bev i Chelle pijane w 3 dupy śpiewały coś przypominającego AC/DC, a ja zakrywałam głowę poduszką żeby zasnąć. Po godzinie padły obok mnie i mogłam spokojnie spać.
________________________________________________________________________
PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY... :c
I MAMY NOWYCH BOHATERÓW. :3
Beverly Goldsmith ( ur. 15.04.1967) (kiedyś Michelle Goldsmith)
Steven Tyler ( ur. 26.03.1948)
Joe Perry ( ur.10.09.1950)
Subskrybuj:
Posty (Atom)