Cholera, jak dawno mnie tu nie było.
Siódmego dnia mojego nie życia odwiedził mnie Izzy. Uśmiechał się żeby dodać mi otuchy, ale oczy miał smutne.
- Bella, nie możesz tak dłużej.- powiedział trzymając mnie za rękę.- Musisz się ogarnąć. Martwimy się o ciebie. Zamknęłaś się w sobie. - Przytaknęłam mu. Miał rację. Żyletka nie rozwiąże moich problemów.
- Izzy, ale jak?
- Zabiorę cię do Indiany. Z daleka od LA i przestaniesz o tym myśleć.
- Może to nie taki zły pomysł.- Wtuliłam się w niego mocno, a Stradlin głaskał mnie po włosach. Nikt inny nie mógł tego robić. Tylko Izzy był wyjątkiem.
- Może masz ochotę dziś do nas wpaść? - zapytał.
- Do Hellhouse? No nie wiem. - Nie chciałam tam iść. Istniało ryzyko, że spotkam kogoś kogo nie chciałbym widzieć. Chociażby Vince'a.
- Nie. Po trasie kupiliśmy dom. W tamtym tygodniu się przeprowadziliśmy.
- Ou, to dobrze. To przyjdę. Ale nie wiem gdzie to jest. Poczekaj chwilę, ogarnę się i pójdziemy razem. - Wstałam z kanapy.
- Ile? Dwie godziny?
- Coś jakoś tak. - Przewrócił oczami i położył się. Taki cudownie wyglądał. Jak przerośnięte dziecko. Poszłam do łazienki, rozebrałam się i wzięłam prysznic. Założyłam bieliznę, pomalowałam paznokcie na czarno a potem popierdalałam po mieszkaniu pół naga czekając aż lakier wyschnie. Później wysuszyłam włosy i stanęłam przed szafą. Zdecydowałam się na czarne rurki, koszulkę KISS i katanę. Bandaże na rękach zwinęłam w bandanki i bransoletki. Wróciłam do salonu po rytmicznego.
- Jeffrey, wstawaj. - pogłaskałam go po policzku. Mruknął coś i otworzył jedno oko.
- Już? - spytał.
- Tak. - Podniósł się i przeciągnął robiąc głupie miny. Poszedł do kuchni i wyjął z lodówki dwie puszki coli i paczkę żelków z szafki. Tak, czuj się jak u siebie.
- Możemy iść. - oznajmił i założył kowbojki. Napisałam karteczkę dla Bev, założyłam trampki i wyszliśmy. Po drodze rozmawialiśmy o jutrzejszym wyjeździe do Indiany i po 30 minutach doszliśmy do nowego domu Gunsów. Wyglądał o niebo lepiej od Hellhouse. Dość duży, zadbany i nie zaśmiecony ogródek witał. Dalej duża willa o beżowej elewacji i dużych oknach. Aż chciało się wejść do środka. Kto by pomyślał, że mieszka tu piątka, zdemoralizowanych rockmenów? Weszliśmy do przestronnego przedpokoju i zdjęłam trampki.
-KUTASY CHODŹCIE! -krzyknął Izzy i włożył swoją kurtke do szafy. Oho, pełna kultura. Pierwszy przyleciał Steven, rzucił mi się na szyję i wylądowalismy na podłodze.
-Cześć Bells! Cieszę się, że Cie widze. Moje krasnoludki tęskniły. -powiedział Adler i mocno mnie przytulił. Potem szeroko się uśmiechnął i pobiegł do tęczowego rydwanu. Stradlin podał mi rękę i wstałam. Przeszliśmy do salonu gdzie przywitałam się z Duffem, Axlem i Slashem. Kochany braciszek pokazał mi dom. Był taki czysty, że trudno uwierzyć kto w nim mieszkał. Duff miał najcudowniejszy pokój. Hippisowski volkswagen bez kół pełnił funkcje łóżka. Cholera pomysłowe. Czarne ściany idealnie współgrały z ciemną szafą i turkusowym `łóżkiem`. Oczywiście znajdowała się tam jeszcze kolekcja basów pana McKagan.Pokój Stevena był nieźle zakręcony. W jednej części, z różowymi ścianami, stały zabawki, figurki, kredki, farby, konik na biegunach. Pokój dla 7-latka. W drugiej części całe ściany pokrywały plakaty i zdjęcia. Było kilka moich. Kochane. I stało tam tylko ogromne łóżko i perkusja. Popcorn powinien odstawić dragi, koniecznie. Po zwiedzaniu poszliśmy do kuchni. Była wielka jak każde pomieszczenie w tym domu. Moja rodzina niedojebanych debili, których bardzo kocham, wstawiła ciasto czekoladowe do piekarnika i smażyła naleśniki.Przenieśliśmy się do salonu, usiadłam na kolanach Izzyego. Jedliśmy, piliśmy, rozmawialiśmy. Było przyjemnie, miło. Zeszłam z kolan Izzyego i wzięłam sobie kawałek ciasta. Ugryzłam.
-Który dolał do ciasta kurwa litr wódki? - spytałam.
-Wszystko z wódką jest lepsze kotku.- odpardł Duff z uśmiechem jakby dodawanie do wszystkiego wódki było normalne. Zaczęłam się śmiać i jak na mnie przystało spadłam z kanapy.
-Dziecko, ty już nie pij. -Slash zabrał mi wino i z durną miną pogłaskał mnie po głowie. Przytuliłam się do Izzyego i w ciszy słuchałam jak rozmawiają o nowej płycie. Cieszyłam się, że Dzwoneczek wyciągnął mnie z domu. Z nimi zapomniałam kompletnie o wszystkim.
-Późno już- podniosłam się. -Będę wracać. - Było po 23, a musiałam sie jeszcze spakować. Wycałowałam, wyprzytulałam wszystkich i poszłam założyć trampki. Za mną poszedł Duff.
-Odprowadzę cie. LA po zmroku nie jest bezpieczne. -powiedział i dał mi swoją kurtke bo było chłodno. Wyszliśmy na zewnątrz i zapaliłam papierosa z paczki, którą znalazłam w kurtce. McKagan wziął mnie za łapke i powoli poszliśmy do mnie. Był jak moj brat. Wszyscy Gunsi byli moimi braćmi. Mogłam się do nich przytulać, wyżalić, porozmawiać, pobić jak z rodzeństwem, napić. Wszystko.
***
(planowo tu się kończy rozdział 19, ale zmieniam plan i dołączam rozdział 20)
***
Rano obudziłam się w swoim łóżku obok Duffa i Beverly. Spaliśmy przytuleni jak teletubisie. Wstałam powoli, żeby ich nie obudzić i wdepnęłam w tonę papierków po słodyczach i paczki fajek. Spojrzałam na zegar. 8:20. Izzy ma być po mnie o 9. Super. Kiedy ja się kurwa spakuje? Poleciałam do łazienki, szybko się ogarnęłam i wróciłam do swojego pokoju, już pustego, pakować się. W Indianie jest ciepło czy zimno? Indianie są czerwoni, chyba od słońca, więc pewnie ciepło. Chyba...
-Cześć -Bevvie mnie przytuliła.
-Hej, hej chujku. W Indianie jest ciepło?
- Chyba tak. Idę zrobić śniadanie. - Równie szybko jak sie pojawija, zniknęła, a ja położyłam walizkę na łóżku. Wrzuciłam do niej kilka par szortów, jedne dżinsy, kilkanaście koszulek, sweter, sukienkę, bluzę i bieliznę. A zajęło mi to 20 minut! Zawsze pakuje się dłużej. Dorzuciłam dwie książki i zamknęłam walizkę a po mieszkaniu rozszedł się zapach gofrów i kawy. Zaniosłam bagaż do przedpokoju, poszłam do kuchni i zastałam w niej Izzy'ego.
-Dzień dobry. -Pocałowałam go w policzek, wzięłam gofra z blatu i usiadła obok Duffa, którego też pocałowałam.
-Gotowa?- zpytał Stradlin pakują sobie jedzenie do ust.
-Tak- Zjedliśmy śniadanie. Pożegnałam się z Beverly, Żyrafą i założyłam trampki. Izzy wziął moją walizkę, ja swoją kostkę i zeszliśmy na dół.
- Czym jedziemy? - zapytał z cwanym uśmiechem.
-Jak to czym?
- BMW, Mustang czy Porshe?
-Porshe?! Komu ukradłeś?
- Kupiłem dziecko złote drogie - pokręcił z politowaniem głową i włożył do bagażnika nasze torby, a ja w tym czasie usiadłam na miejscu pasażera. Samochód pachniał skórą i nowością. Rozpoczęła się trzydniowa podróż do Indianapolis. Wieczorem zatrzymaliśmy się na kompletnym pustkowiu, bo nigdzie w okolicy nie było stacji benzynowej, motelu, hotelu czegokolwiek. Nic. Totalna dziura. Wysiadłam z samochodu, oparłam się i maskę i podziwiałam zachód słońca.
- Ładnie tu Izyy, tylko szkoda, że nie mogę się wykąpać - powiedziałam opierając głowę na jego ramieniu.
- Marudzisz - podał mi paczkę ciasteczek i zjedliśmy. Potem usiadłam sobie na fotelu przy otwartych drzwiach i po prostu gapiłam się przed siebie. Stradlin siedział w bagażniku i czegoś szukał. Już miałam zapytać co robi kiedy poczułam, że coś mi łazi po nodze. Spojrzałam i zobaczyłam pająka
- KURWAAAA IZZY TO JEST JEBANY PAJĄK!!! ZABIJ GO KURWA ZABIJ! - zaczęłam skakać i rzucać się jak pierdolnięta, a szanowny gitarzysta tylko się śmiał. Strąciłam to coś z nogi i podeszłam do Stradlina. Wylałam mu butelkę wody na głowie uśmiechając się jak niewinne dziecko. Zmrużył oczy i rzucił się na mnie, przewracając mnie i łaskocząc. Zaczęłam jeszcze głośniej wrzeszczeć i śmiać się.
- Kurwa, nie, mmogę odd-dychac - jęknęłam i puścił mnie.
- No już, już przepraszam.
- Nic nie szkodzi - wgramoliłam się do samochodu i usiadłam. Izzy wszedł z drugiej strony i przytulił mnie.
- To idziemy spać?- zapytałam.
- Tak.- podał mi koc, za którym tak grzebał w bagażniku, i przytuleni jak dzieci zasnęliśmy na drodze stanowej po środku niczego.
***
Wróciłam tu, nie wiem na jak długo.
Przepraszam za nieobecność.
Teraz mam wakacje i pewnie będę pisać częściej, ale pewna nie jestem.
They call us problem child!
poniedziałek, 23 czerwca 2014
czwartek, 22 sierpnia 2013
Rozdział 18
KOCHAM WAS, KOCHAM WAS, KOCHAM WAS ♥
Tak mi było miło i cieplutko jak czytała komentarze.
Jeszcze ktoś pamięta :)
Hej, chcecie Axla czy Izzyego?
Nie wiem na kogo się zdecydowac.....
Obudziłam się w białym pomieszczeniu. Ściany białe, szafka biała, pościel biała. Szpital? Tak, chyba tak. I ten charakterystycznie szpitalny zapach. Ale dlaczego? Przypomniałam sobie poprzedni wieczór. Biłam się, ale żeby aż tak? Jeden z trybików w mózgu wskoczył na swoje miejsce. Przestraszona szybko dotknęła brzucha. Nic. Nic dziwnego, ani innego. Patrzyłam w sufit i zastanawiałam się do zaszło. Do sali wszedł lekarz i usiadł na krześle.
- Jak się czujesz? - zapytał i zajrzał do karty.
- Nawet dobrze. Głowa mnie boli i nie wiem dlaczego tu jestem. - odparłam, a on zanotował coś.
- Wplątałaś się w bójkę w klubie - Wiem przecież, ta suka obrażała Slasha - Kiedy straciłaś przytomnośc od uderzenia w głowę jeden z mężczyzn kopnął cię w brzuch. - powiedział. Zaszkliły mi się oczy i coś ścisnęło mnie w gardle.
- Czy... dziecko... co z nim?
- Przykro mi. Straciłaś je. - uśmiechnął się blado i położył mi dłoń na ramieniu. - Na korytarzu czeka jakiś mężczyzna. Chcesz go widziec? - zapytał. A jeśli to Rachel? Co sobie o mnie pomyśli? Nic nie odpowiedziałam i rozpłakałam się. Lekarz wyszedł. Nie mogłam uwierzyc. Moje dziecko? Przecież, to nie może by prawda. To przeze mnie. Mogła siedzie w domu. Mogłam nie cpac, nie pic, nie palic. Zachowywałam się aż tak nieodpowiedzialnie. Mogłam myślec! To moja wina. Zabiłam swoje dziecko... Do sali ktoś wszedł i usiadł na brzegu łózka. Spojrzałam na Rachela. Miał smutne oczy
- Przepraszam Rachel... przepraszam - jęknęłam i zapłakałam głośniej.
- Cii, nie płacz. To nie twoja wina - usiadłam i przytuliłam się do niego.
- Jak nie? Mogłam pomyślec zamiast bic się tą dziwką. Mogłam Rachel mogłam zostca w domu. A jak jeszcze nie wiedziałam, że jestem w ciąży cpałam, piłam, paliłam. Krzywdziłam nasze dziecko, a teraz je zabiłam. Przepraszam. - Siedzieliśmy przytuleni i płakaliśmy. Straciłam kolejną osobą, którą kochałam. Mój limit szczęścia już się wyczerpał? Nigdy nie będę szczęśliwa?
- Bella, po 16 możesz wracac do domu. Bev dała mi rzeczy dla ciebie. - powiedział w końcu Bolan. Mruknęłam przytakująco. Potem znowu przyszedł lekarz i wypełniłam jakieś papiery. Przebrałam się w swoje ubrania i wyszliśmy ze szpitala na parking. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w stronę domu. Patrzyłam pustym wzrokiem na ulice Los Angeles. Widziałam tylu szczęśliwych i uśmiechniętych ludzi. Dojechaliśmy pod blok i powili weszliśmy na górę.
- Zostac z tobą czy chcesz pobcy sama?-zapytał kiedy staliśmy na naszym piętrze.
- Zostaw mnie teraz - mruknęłam i weszłam do pustego mieszkania. Na stole leżała karteczka :
" Bella,
pomyślałam, że chciałbyś zostca sama.
Wrócę wieczorem.
Trzymaj się i kocham Cię,
Beverly".
Poszłam do sypialni, rozebrałam się do bielizny i położyłam do łóżka. Nie chciałam spac, ale nie mogłam robic nic innego. Leżałam gapiąc się na ściany. Co miałabym robic?Straciłam dziecko. Zabiłam je. Nienawidzę się. To moja wina. Jestem okropna. Krzywdziłam je, a potem zabiłam. I Rachel pewnie też mnie nienawidzi. I Bev. Wszyscy mają mnie za morderczynię nienarodzonych dzieci. Sięgnęłam po żyletkę z szafki nocnej. Nacięłam skórę i syknęłam z bólu. Dawne radny już się zabliźniły. Płakałam i wbijałam metal w skórę. Bolało i szczypało. To bardzo dobrze. To kara, za morderstwo dziecka. Krew wypływała z ran i plamiła poduszkę. Ręka mi zdrętwiała. Pulsowała tępym bólem. Patrzyłam na to zafascynowana. Po pewnym czasie się otrząsnęłam i poszłam do łazienki. Obmyłam rękę wodą i zawinęłam bandażem. Spojrzałam w lustro. Rozczochrane włosy, łzy na policzkach i opuchnięte oczy. Przemyłam twarz wodą i wróciłam do sypialni. Zakrwawioną poduszkę wrzuciłam do kosza na prani, a sama wróciłam do łóżka. Skupiłam się na bólu żeby nie myślec o tym co się stało. Pomagało. Usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Nie - jęknęłam i zaczęłam się wygrzebywac z kołdry. Nie uznałam na stosowne ubrac i się w samej bieliźnie poszłam otworzy. Do mojego mieszkanie wszedł Vince.
- Czego chcesz? - zapytałam. Rozbierał mnie wzrokiem. Erotoman jebany.
- Tommy z Nikkim nie dają mi życ. I dzięki nim zrozumiałem, że nie zachowałem się w porządku. Chciałem przeprosic. - powiedział patrząc w podłogę.
- Trochę za późno. Właśnie wróciłam ze szpitala. Twój problem sam się rozwiązał. Straciłam dziecko - odparłam. Milczał przez chwilę.
- Przykro mi. - szepnął w końcu.
- W dupie mam twoje ''przykro mi''! Wal się. Mogłeś się zaintersowac wcześniej. Teraz powinienneś się cieszyc. Nie ma szans, że zostaniesz ojcem! Idź i nacpaj się z radości! - krzyknęłam i zaczęłam płakac.
- Bella -szepnął.
- Nie - przerwałam mu - Nie mów do mnie. Nie chcę cię słuchac, ani widziec. Pewnie się cieszysz. - Spuściłam głowę i wpatrywałam się z parkiet.
- Nie, przykro mi. Długo to trwało, ale zrozumiałam, że zachowałem się jak kutas.
- Szkoda, że za późno.- Dalej patrzyłam w podłogę. Nie chciałam go widziec.
- Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz - powiedział i przytulił mnie. No, no. Śmiały gest panie Neil. Ale nie opierałam się.Wtuliłam się w niego, bo byłam już zmęczona. Chciało mi się płakac ale nie mogłam. Vince dotknął mojej ręki z bandażem.
- Bells, co się stało? - zapytał i lekko się ode mnie osunął.
- Będzie lepiej jak sobie pójdziesz. - Otworzyłam szeroko drewniane drzwi zapraszając do wyjścia.
- Do zobaczenia - ścisnął mi lekko dłoń i wyszedł. Zamknęłam drzwi, osunęłam się po nich i wzdrygnęłam kiedy dotknęłam tyłkiem zimnej podłogi. Krzyknęłam z rozpaczy i uderzyłam pięścmi w podłogę. Uczucia zalewałam mój umysł, ciało. Rozpacz, smutek, poczucie winy, nienawiśc. Jak mam z tym życ? PO CO ŻYC? Czy moje istnienie ma jakiś sens? Powoli podniosłam się z podłogi i podreptałam do łazienki. Zimna woda oblewała moje ciało, dopóki nie usłyszałam pukanie do drzwi łazienki.
- Bella, mogę? - usłyszałam Bevvie.
- Tak - krzyknęłam i zakręciłam wodę. Owinęłam się ręcznikiem, wyszłam z prysznica i stanęłam przed smutną przyjaciółką.
- Hej - powiedziała siląc się na wesoły ton, ale jej nie wyszło.
- Bev, czy ty mnie przestałaś kocha po tym co zrobiłam? - zapytałam.
- Bella, nie pierdol. Dalej się kocham. I nie obwiniaj się. Nie mogłaś wiedziec - przytuliła mnie mocno. Wtuliłam twarz w jej włosy, które zawsze pachniały czekoladą i ponownie się rozpłakałam. Skąd we mnie tyle wody?!
- A Rachel mnie nienawidzi?
- Skąd ty masz takie głupie pomysły? Rachel dalej cię kocha, tak jak ja.
- A inni? -
- Nie wiedzą. Tylko ja i Bolan. I nie zaczynaj, że będą cię nienawidziec. - odsunęłam się od niej i założyłam bluzę z długim rękawem. - Zrobię coś do jedzenia - mruknęła i wyszła z łazienki. Podwinęłam rękaw i spojrzałam na rękę. Czerwone rany rażąco odznaczały się na mojej bladej skórze. Zawinęłam to bandażem i podreptałam do kuchni. Bev zrobiła kanapki, ale ledwie pół zjadłam. Gardło i żołądek miałam ściśnięte. Potem zakopałam się w łóżku chowając przed światem. Następnego dnia była Michelle ze Slashem. Nie chciałam z nikim rozmawia. Beverly powiedziała co się stało. Ja nie byłam w stanie.
Nie miałam nic siły ani ochoty.
Przez kolejnych kilka dni moje egzystowanie ograniczało się do łazienki i żyletki. Tak dobrze potrafiła stłumic myśl o stracie. Lewe i prawe przedramiona były prawie podziurawione. Nikt nic na szczęście nie zauważył. Całymi dniami siedziałam sama w łóżku. Sama z żyletką....
___________________________________________________________________________
Tak pesymistycznie wyszło.
Ale będzie jeszcze dobrze.
Mam malutką prośbę, Ci którzy chcą by informowanie o nowych rozdziałach mogliby mi napisca pod tym rozdziałem?
Tak mi było miło i cieplutko jak czytała komentarze.
Jeszcze ktoś pamięta :)
Hej, chcecie Axla czy Izzyego?
Nie wiem na kogo się zdecydowac.....
Obudziłam się w białym pomieszczeniu. Ściany białe, szafka biała, pościel biała. Szpital? Tak, chyba tak. I ten charakterystycznie szpitalny zapach. Ale dlaczego? Przypomniałam sobie poprzedni wieczór. Biłam się, ale żeby aż tak? Jeden z trybików w mózgu wskoczył na swoje miejsce. Przestraszona szybko dotknęła brzucha. Nic. Nic dziwnego, ani innego. Patrzyłam w sufit i zastanawiałam się do zaszło. Do sali wszedł lekarz i usiadł na krześle.
- Jak się czujesz? - zapytał i zajrzał do karty.
- Nawet dobrze. Głowa mnie boli i nie wiem dlaczego tu jestem. - odparłam, a on zanotował coś.
- Wplątałaś się w bójkę w klubie - Wiem przecież, ta suka obrażała Slasha - Kiedy straciłaś przytomnośc od uderzenia w głowę jeden z mężczyzn kopnął cię w brzuch. - powiedział. Zaszkliły mi się oczy i coś ścisnęło mnie w gardle.
- Czy... dziecko... co z nim?
- Przykro mi. Straciłaś je. - uśmiechnął się blado i położył mi dłoń na ramieniu. - Na korytarzu czeka jakiś mężczyzna. Chcesz go widziec? - zapytał. A jeśli to Rachel? Co sobie o mnie pomyśli? Nic nie odpowiedziałam i rozpłakałam się. Lekarz wyszedł. Nie mogłam uwierzyc. Moje dziecko? Przecież, to nie może by prawda. To przeze mnie. Mogła siedzie w domu. Mogłam nie cpac, nie pic, nie palic. Zachowywałam się aż tak nieodpowiedzialnie. Mogłam myślec! To moja wina. Zabiłam swoje dziecko... Do sali ktoś wszedł i usiadł na brzegu łózka. Spojrzałam na Rachela. Miał smutne oczy
- Przepraszam Rachel... przepraszam - jęknęłam i zapłakałam głośniej.
- Cii, nie płacz. To nie twoja wina - usiadłam i przytuliłam się do niego.
- Jak nie? Mogłam pomyślec zamiast bic się tą dziwką. Mogłam Rachel mogłam zostca w domu. A jak jeszcze nie wiedziałam, że jestem w ciąży cpałam, piłam, paliłam. Krzywdziłam nasze dziecko, a teraz je zabiłam. Przepraszam. - Siedzieliśmy przytuleni i płakaliśmy. Straciłam kolejną osobą, którą kochałam. Mój limit szczęścia już się wyczerpał? Nigdy nie będę szczęśliwa?
- Bella, po 16 możesz wracac do domu. Bev dała mi rzeczy dla ciebie. - powiedział w końcu Bolan. Mruknęłam przytakująco. Potem znowu przyszedł lekarz i wypełniłam jakieś papiery. Przebrałam się w swoje ubrania i wyszliśmy ze szpitala na parking. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w stronę domu. Patrzyłam pustym wzrokiem na ulice Los Angeles. Widziałam tylu szczęśliwych i uśmiechniętych ludzi. Dojechaliśmy pod blok i powili weszliśmy na górę.
- Zostac z tobą czy chcesz pobcy sama?-zapytał kiedy staliśmy na naszym piętrze.
- Zostaw mnie teraz - mruknęłam i weszłam do pustego mieszkania. Na stole leżała karteczka :
" Bella,
pomyślałam, że chciałbyś zostca sama.
Wrócę wieczorem.
Trzymaj się i kocham Cię,
Beverly".
Poszłam do sypialni, rozebrałam się do bielizny i położyłam do łóżka. Nie chciałam spac, ale nie mogłam robic nic innego. Leżałam gapiąc się na ściany. Co miałabym robic?Straciłam dziecko. Zabiłam je. Nienawidzę się. To moja wina. Jestem okropna. Krzywdziłam je, a potem zabiłam. I Rachel pewnie też mnie nienawidzi. I Bev. Wszyscy mają mnie za morderczynię nienarodzonych dzieci. Sięgnęłam po żyletkę z szafki nocnej. Nacięłam skórę i syknęłam z bólu. Dawne radny już się zabliźniły. Płakałam i wbijałam metal w skórę. Bolało i szczypało. To bardzo dobrze. To kara, za morderstwo dziecka. Krew wypływała z ran i plamiła poduszkę. Ręka mi zdrętwiała. Pulsowała tępym bólem. Patrzyłam na to zafascynowana. Po pewnym czasie się otrząsnęłam i poszłam do łazienki. Obmyłam rękę wodą i zawinęłam bandażem. Spojrzałam w lustro. Rozczochrane włosy, łzy na policzkach i opuchnięte oczy. Przemyłam twarz wodą i wróciłam do sypialni. Zakrwawioną poduszkę wrzuciłam do kosza na prani, a sama wróciłam do łóżka. Skupiłam się na bólu żeby nie myślec o tym co się stało. Pomagało. Usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Nie - jęknęłam i zaczęłam się wygrzebywac z kołdry. Nie uznałam na stosowne ubrac i się w samej bieliźnie poszłam otworzy. Do mojego mieszkanie wszedł Vince.
- Czego chcesz? - zapytałam. Rozbierał mnie wzrokiem. Erotoman jebany.
- Tommy z Nikkim nie dają mi życ. I dzięki nim zrozumiałem, że nie zachowałem się w porządku. Chciałem przeprosic. - powiedział patrząc w podłogę.
- Trochę za późno. Właśnie wróciłam ze szpitala. Twój problem sam się rozwiązał. Straciłam dziecko - odparłam. Milczał przez chwilę.
- Przykro mi. - szepnął w końcu.
- W dupie mam twoje ''przykro mi''! Wal się. Mogłeś się zaintersowac wcześniej. Teraz powinienneś się cieszyc. Nie ma szans, że zostaniesz ojcem! Idź i nacpaj się z radości! - krzyknęłam i zaczęłam płakac.
- Bella -szepnął.
- Nie - przerwałam mu - Nie mów do mnie. Nie chcę cię słuchac, ani widziec. Pewnie się cieszysz. - Spuściłam głowę i wpatrywałam się z parkiet.
- Nie, przykro mi. Długo to trwało, ale zrozumiałam, że zachowałem się jak kutas.
- Szkoda, że za późno.- Dalej patrzyłam w podłogę. Nie chciałam go widziec.
- Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz - powiedział i przytulił mnie. No, no. Śmiały gest panie Neil. Ale nie opierałam się.Wtuliłam się w niego, bo byłam już zmęczona. Chciało mi się płakac ale nie mogłam. Vince dotknął mojej ręki z bandażem.
- Bells, co się stało? - zapytał i lekko się ode mnie osunął.
- Będzie lepiej jak sobie pójdziesz. - Otworzyłam szeroko drewniane drzwi zapraszając do wyjścia.
- Do zobaczenia - ścisnął mi lekko dłoń i wyszedł. Zamknęłam drzwi, osunęłam się po nich i wzdrygnęłam kiedy dotknęłam tyłkiem zimnej podłogi. Krzyknęłam z rozpaczy i uderzyłam pięścmi w podłogę. Uczucia zalewałam mój umysł, ciało. Rozpacz, smutek, poczucie winy, nienawiśc. Jak mam z tym życ? PO CO ŻYC? Czy moje istnienie ma jakiś sens? Powoli podniosłam się z podłogi i podreptałam do łazienki. Zimna woda oblewała moje ciało, dopóki nie usłyszałam pukanie do drzwi łazienki.
- Bella, mogę? - usłyszałam Bevvie.
- Tak - krzyknęłam i zakręciłam wodę. Owinęłam się ręcznikiem, wyszłam z prysznica i stanęłam przed smutną przyjaciółką.
- Hej - powiedziała siląc się na wesoły ton, ale jej nie wyszło.
- Bev, czy ty mnie przestałaś kocha po tym co zrobiłam? - zapytałam.
- Bella, nie pierdol. Dalej się kocham. I nie obwiniaj się. Nie mogłaś wiedziec - przytuliła mnie mocno. Wtuliłam twarz w jej włosy, które zawsze pachniały czekoladą i ponownie się rozpłakałam. Skąd we mnie tyle wody?!
- A Rachel mnie nienawidzi?
- Skąd ty masz takie głupie pomysły? Rachel dalej cię kocha, tak jak ja.
- A inni? -
- Nie wiedzą. Tylko ja i Bolan. I nie zaczynaj, że będą cię nienawidziec. - odsunęłam się od niej i założyłam bluzę z długim rękawem. - Zrobię coś do jedzenia - mruknęła i wyszła z łazienki. Podwinęłam rękaw i spojrzałam na rękę. Czerwone rany rażąco odznaczały się na mojej bladej skórze. Zawinęłam to bandażem i podreptałam do kuchni. Bev zrobiła kanapki, ale ledwie pół zjadłam. Gardło i żołądek miałam ściśnięte. Potem zakopałam się w łóżku chowając przed światem. Następnego dnia była Michelle ze Slashem. Nie chciałam z nikim rozmawia. Beverly powiedziała co się stało. Ja nie byłam w stanie.
Nie miałam nic siły ani ochoty.
Przez kolejnych kilka dni moje egzystowanie ograniczało się do łazienki i żyletki. Tak dobrze potrafiła stłumic myśl o stracie. Lewe i prawe przedramiona były prawie podziurawione. Nikt nic na szczęście nie zauważył. Całymi dniami siedziałam sama w łóżku. Sama z żyletką....
___________________________________________________________________________
Tak pesymistycznie wyszło.
Ale będzie jeszcze dobrze.
Mam malutką prośbę, Ci którzy chcą by informowanie o nowych rozdziałach mogliby mi napisca pod tym rozdziałem?
sobota, 17 sierpnia 2013
Rozdział 17
Przyszedł wrzesień i czwarty miesiąc ciąży. Nic się nie zmieniło. Bevvie szuka pracy, Michele się ze mną opierdala. Zastanawiam się co z moimi opłaconymi studiami psychologicznymi. Chciałabym się uczyć, ale z dzieckiem nie będzie to możliwe. Muszę iść na uczelnie i zrezygnować.
Brzuch jest coraz bardziej widoczny, wypukły. Jak założę obcisłą koszulkę to nie da się go nie zauważyć. Ale nie przeszkadza mi się. Kiedyś bała się tego, że będę gruba, ale teraz mnie to nie obchodzi. Nie wyglądam źle. Mam 3 kg więcej.
Rachel codziennie po 20 razy przychodzi i pyta czy mi nie pomóc. Kurde, on jest cudowny. Z Vincem od tamtej kłótni się nie widziałam. Tommy z Nikkim często do mnie przychodzą. Czasem wydaje mi się, że wszyscy dookoła przejmują się bardziej niż ja. Gunsi to mi żyć nie dają. Jak spotkam swojego barciszka, Duffa albo Izzy'ego to nie mogę się ruszać bo jeszcze się uszkodzę. Na początku myślałam, że robią to dla żaru ale teraz stwierdzam, że to na poważnie. I każdy nazywa MOJE dziecko NASZYM dzieckiem. Każdy tak mówi. Mam dziecko ze Slashem, Duffem, Axlem, Izzy, Stevenem, Sebastianem, Rachelem, Scottim, Robem, Skanem, Nikkim, Tommym a nawet z Joe Perrym. To trochę zabawne, prawdziwe i patologiczne. Ale z drugiej strony to bardzo miłe, że się troszczą.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami kiedy tak myślałam leżąc na kanapie.
- MAM PRACĘ! - wrzasnęła Bev i rzuciła się na mnie
- Gdzie? - zrzuciłam ją ze siebie i usiadłam.
- Będę tańczyć w Roxy.
- Ochujałaś?!
- Nie. Nie daleko jest sklep muzyczny i potrzebowali sprzedawczyni. Tam będę pracować - Odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam, żeby Beverly się zeszmaciła. - I spotkałam Hilla. Pytał czy pójdziemy z nimi wieczorem do Rainbow.
- Pójdziemy - odparłam z uśmiechem. Spotkam się z nimi w końcu gdzieś indziej niż w moim domu przy nańczeniu mojego nie narodzonego dziecka.
- To o 19 bądź gotowa.
- Dobrze - Wstałam i zaczęłam bawić się rąbkiem koszulki.- Bevvie, bo chcę dziś iść na uczelnię zrezygnować ze studiów. Pójdziesz ze mną?
- Głupio pytasz. Jasne. Nawet teraz . - odparła z głupią miną, trzymając dłoń w oku. Poszłam do swojego pokoju przebrać się. Zdjęłam piżamę. Ostatnio całe dnie spędzam w piżamie i nie wiem w co się ubrać. W końcu założyłam spódnicę w kwiatki, białą koszulkę i jeansową kamizelkę. Ogarnęłam włosy w roztrzepanego koka i pociągnęłam rzęsy tuszem.
- Gotowa? - zapytała przyjaciółka kiedy weszłam do salonu.
- Tak tak, ale jeszcze jakieś papiery muszę zabrać - Otworzyłam szufladę z dokumentami i wzięłam odpowiednie. - Już. - Założyłyśmy trampki i wyszłyśmy z mieszkania. Pogoda była piękna, jak zawsze w LA. Dotarłyśmy na miejsce po 30 min i odnalazłyśmy dziekanat.
- Dzień dobry - powiedziałyśmy wchodząc do środka. Za biurkiem siedziała starsza pani, która jadła cistak i piła kawę. Przepraszam! Panią która pracowała.
- Dzień dobry - burknęła i odstawiła kubek.- Słucham? - pokazałam jej papiery.
- Chcę zrezygnować z nauki.i odzyskać pieniądze. -oświadczyłam.
- To chwilę potrwa - odparła wyraźnie oburzona, że przerywam jej ''pracę''.
- Mamy czas - uśmiechnęłam się sztucznie, a Bev cicho parsknęła śmiechem.
- Trzeba to wypełnić - podała mi kartkę. Jakieś oświadczenie, czemu rezygnuję. Bo jestem w ciąży?! Śmieszne. Napisałam coś o problemach zdrowotnych i oddałam jej kartkę.
- Pieniądze zostaną odesłane w ciągu siedmiu dni roboczych od daty złożenia rezygnacji - wyrecytowała i wróciła i picia kawy. Wyszłyśmy na korytarz wywracając oczami.
- Jezu, co za ludzie - mruknęła Beverly. Wybuchnęłam śmiechem i wyszłyśmy z uczeni. Wróciłyśmy do domu po drodze zaopatrując się w jedzenie.
- Bevvie, promyczku, która godzina? - spytała stojąc w kuchni i krojąc bułki.
- 16:30 - odparła jej głowa podejrzliwie zaglądając do kuchni. 16:30. O 19 mamy być gotowe. Mam jeszcze y 2 i pół godziny. Dam radę. Posmarowałam pieczywo masłem. Położyłam ser żółty i polałam miodem. Zrobiłam herbatę i postawiłam na stole.
- Kolacja przed 17? - zapytała blondynka biorąc kanapkę.
- Dzidziuś jest głodny - Zaczęłyśmy się śmiać. Skończyłyśmy jedzenie i rozeszłyśmy się do pokoi. Założyłam skórzane legginsy, białą koszulkę Guns n roses i białe trampki z podobizną Joe Pery'ego. Moje perełki.Rozpuściłam włosy, lekko je natapirowałam, umalowałam się na czarno i założyłam kilka bransoletek. Poszłam do pokoju przyjaciółki, która stała przed szafą w samej bieliźnie.
- Nie mam się w co ubrać - jęknęła.
- Kaleko - mruknęłam i stanęłam obok niej. W oczy rzuciły mi się rajstopy w kwiatki, które od razy wyciągnęłam. - Masz, załóż - podałam jej i włożyła. Dalej dżinsowe szory i biała koszulka Harleya do pępka z frędzlami. - Ile mi to zajęło? 5 minut skarbie. Maluj się i wychodzimy.
- Dobrze mamo, dziękuję mamo. - powiedziała i pobiegła do łazienki. Wróciłam do siebie i sprzątnęłam ciuchy, które wywaliłam na łóżko. W końcu blondynka się naszykowała i poszłyśmy do mieszkania Skidów. Otworzył nam Rob i weszłyśmy do salonu, gdzie zastałyśmy dziwny widok. Rachel się rozbierał, a Sebastian i Scotti leżeli na podłodze ze śmiechu.
- Cześć! Przeszkadzamy w gej party? - zapytałam. Sebastian wybuchnął jeszcze większym śmiechem, a Bolan pocałował mnie w policzek. Potem podwinął mi koszulkę o pocałował w brzuch. Jeeeeeej, jakie to słodkie!
- Żadne gej party. Wysypka, ale poproś Baza o pomoc...- stał w samych spodniach.
- Byłeś u lekarza?
- Tak.
- Dobra Rejczi. Daj plecki, wujek Sebastian ci je posmaruje - Bach umoczył rękę w pudełeczku z kremem i dotknął tym Bolana.
- CHUJU! To wygląda jak sperma! A nie jak maść! - krzyknął basista. Bev w między czasie wkręciła się w rozmowę z Robem i Snakiem.
- Pokaż mi to Seba - wyciągnęłam rękę po pudełeczko, które mi podał. Umoczyłam w tym palec i popatrzyłam. - Faktycznie jak sperma.
- No widzisz - mruknął Bolan.
- Jak trzeb to trzeba. Mogę cię posmarować - powiedziałam. Obrócił się tyłem i zaczęłam wsmarowywać krem spermo podobny w jego plecy w wysypce. Wszyscy ulotnili się na balkon zapalić.
- Jak się dziś czujesz? - zapytał.
- Promyczku, pytałeś o to dziś już trzy razy. Dobrze. Nie martw się.
- Wesz, bo.. Zastanawiam się co dalej. Vince nie poczuwa się do odpowiedzialności, a ja się cieszę. Bardzo chcę tego dziecka. I myślę, czy nie moglibyśmy, stworzyć normalnej rodziny? Ty, ja, dziecko. Moglibyśmy się pobrać i mieszkać razem - powiedział. I stało się to czego się obawiałam....
- Ja nie wiem. To trudne. Nie myślałam o tobie nigdy jak o potencjalnym mężu. To dziwne. Nie wiem czy umiałabym tak na poważnie związać się z kimś takim jak ty. Nie zrozum tego źle. Jesteś naprawdę kochany i wspaniały ale Skid Row wyprzedają już całe kluby. Wasza kariera nabiera rozpędu. Tylko czekać aż jakaś wytwórnia się do was odezwie. A jak już będziecie mieć kontrakt to pojedziesz w trasę. Ciągle będziesz grał i nie będziecie cię w LA. A ja nie pojadę za mężem w trasę z małym dzieckiem. Myślę, że jeśli dalej będziemy utrzymywać przyjacielskie stosunki to będzie łatwiej. Już teraz kręci się wokół was sporo panienek. To co będzie jak wydacie płytę. Zdradzałbyś mnie.
- Wcale nie.
- Jak to nie? Jakbyś był pół roku bez kobiety, a dookoła pełno dziwek to nie skorzystałbyś? Wątpię. Nie chcę ci utrudniać życia. Może jak trochę dojrzejemy. Teraz na to za wcześnie. - Odłożyłam pudełko z maścią. - A teraz najlepiej połóż się na brzuchu i czekaj aż wsiąknie.
- Dobrze Bella. - usiadł na kanapie.
- Skończyliście słoneczka? - zapytał Bach wchodząc do mieszkania. - Jak tak to idziemy już.
- Pa Rachel - pocałowałam go w policzek i całą paczką wyszliśmy z domu. Bev szła z przodu z Bazem, dalej Snake i Rob, a ze mną Scotti. Doszliśmy na miejsce śmiejąc się z Sebastiana, który udawał Axla. Usiedliśmy w kącie sali i na stole pojawił się alkohol, a dla mnie woda. Po jakimś czasie dosiadł się do nas Slash. Jak? Gdzie? Skąd?
- Hej Sauli - przytuliłam go.
- Cześć Bella, cześć dzidziusiu - pomachał do mojego brzucha. Serio? Slash? Serio?!
- Sam jesteś?
- Tak. Axl mnie nie kocha i sam przyszedłem.
- Ja cię kocham - Zaczęliśmy rozmawiać. Towarzystwo piło ale dużo mniej niż zwykle. Można powiedzieć, że byli trzeźwi. Chociaż odpierdalało nam jak po ostrym ćpaniu Było bardzo miło i wesoło kiedy podeszła do nas jakiś laska z dwoma facetami. . Nie spodobali mi sie.
- Słucham? Chcą państwo ziemniaczgów?! - zapytał Rob.
- Czarni - wskazała na Slasha - nie powinni przebywać w klubie dla białych. - Zatkało nas. Szczęki nam opadły. Ta suka obraża mojego kochanego brata.
- Na słuch wam padło!? Murzyni tu nie mogą przebywać - powtórzyła dziwka.
- Zamknij się suko. - powiedziałam i wstałam.
- Obrończyni czarnuchów? - zadrwiła.
- Zamknij się kurwa i spierdalaj!
- Lubisz się pieprzyć z Murzynami? - I nie wytrzymałam. Rzuciłam się na nią. Przewróciłyśmy się. Ona leżała, a ja wypłacałam się ciosy w twarz. Jeden z jej napakowanych kolegów ściągnął mnie z niej i przchnał na ścianę. Uderzyłam się mocno w głowę. Za mocno...
_____________________________________________________________
Są błędy? Błagam na kolanach o wybaczenie,
Witam
Dzień dobry,
ty chujowa autorka opowiadania.
Wiem, jestem głupia.
Nie pisałam tak bardzo długo.
Przepraszam
Wiem, że pewnie kilka osób zapomniało o tym opowiadaniu ale mam w planie kontynuować.
Nie mogłam pisać
Miałam problemy.
Wciąż mi ciężko
Jest we mnie coś co sprawia, że nie mogę ale walczę i będę pisać.
Pewnie nie często ale zawsze coś
Bardzo przepraszam
Mam ogromne wyrzuty sumienia, że Was zaniedbałam.
Przepraszam
Obiecuję poprawę.
Kocham Was i dziękuję, że jesteście.
Erin Klementyna
ty chujowa autorka opowiadania.
Wiem, jestem głupia.
Nie pisałam tak bardzo długo.
Przepraszam
Wiem, że pewnie kilka osób zapomniało o tym opowiadaniu ale mam w planie kontynuować.
Nie mogłam pisać
Miałam problemy.
Wciąż mi ciężko
Jest we mnie coś co sprawia, że nie mogę ale walczę i będę pisać.
Pewnie nie często ale zawsze coś
Bardzo przepraszam
Mam ogromne wyrzuty sumienia, że Was zaniedbałam.
Przepraszam
Obiecuję poprawę.
Kocham Was i dziękuję, że jesteście.
Erin Klementyna
czwartek, 27 czerwca 2013
Rozdział 16
Izzy pojawi się później, bodajże w 23 rozdziale. Odegra wtedy bardzo ważną rolę, ale musicie poczekać.
Reszta trasy minęła w miarę spokojnie.Ciąża prawie nic nie zmieniła. Nie piłam, nie ćpałam ale spędzałam czas w klubach i barach. Ciężko było mi nie palić. Ograniczyłam ale 3 albo 4 dziennie wypalałam. Nie powinnam, to może zaszkodzić dziecku, ale jestem uzależniona. Chyba najważniejsze, że nie biorę kokainy. Teraz jestem w 3 miesiącu ciąży. Dziś wróciliśmy do Los Angeles. Dziwnie tak wrócić do domu po po 2 miesiącach. Po rozpakowanie rzeczy poszłam przywitać się ze Skid Row. Założyłam luźną koszulkę. Jak założę dopasowaną to widzę brzuch. Zawsze jak idę ulicą to mam wrażenie, że każdy patrzy się na mój brzuch i wie, że jestem w ciąży. Zapukałam do drzwi z numerem 84.
- Ale się za tobą tęskniłem moja wkurwiająca księżniczko! - pocałował mnie Rachel. Och, Rachel. Prawdo podobny ojciec mojego dziecka.
- Cześć moje słoneczko. Też tęskniłam. - Weszliśmy do salonu. Siedzieli tam Skidzi, Tommy Lee i Vince Neil. O kurwa. Nie spodziewałam się spotkać go tak szybko. Nie chciałam z nim rozmawiać. Przywitałam się ze wszystkimi.
- Masz dla mnie autograf? - zapytał Sebastian.
- Mam - wyjęłam z kieszeni kartkę z autografem Stevena Tylera.
- Dziękuję - pocałował mnie i wziął na ręce.
- Nie! Sebastian! Postaw mnie! - krzyknęłam. Usiedliśmy na kanapie i zaczął się mój dwugodzinny monolog na temat trasy.
- A skoro jest tu i Vince i Rachel to muszę wam coś powiedzieć - zaczęłam. Wzięłam głęboki oddech i wypaliłam - jestem w ciąży. A któryś z was jest ojcem.
- Pierdolisz? - zapytał Bolan.
- Nie.
- O kurwa! Ale zajebiście! - przytulił mnie.
- Naprawdę?
- No pewnie. Dzieci są fajne, no nie Vince?
- Taak, super. Szkoda, że nie mam czasu - odparł.
- Wiesz, że nic nie jest pewne. Ty tylko 50 %. - powiedziałam.
- Przecież się zabezpieczałaś - rzucił z wyrzutem.
- Aha. Czyli to moja wina? Każda metoda może się nie sprawdzić! Gdybyś myślał głową a nie kutasem to być wiedział! Ja cię do niczego nie zmuszam! Uznałam, że powinieneś wiedzieć! - krzyknęłam.
- A może gówno mnie to obchodzi!? Jak będziesz pewna, że to moje to się odezwij! Puszczasz się na lewo i prawo, a teraz chcesz mnie wrobić w dziecko!? Może myślisz, że stworzymy szczęśliwą rodzinę?!
- Nic od ciebie kurwa nie chcę! Gdybyś nie pieprzył wszystkiego co się rusza nie miałbyś takiego problemu! Najlepiej idź zerżnąć jakąś chętną groupie i nie odzywaj się do mnie więcej. Ruchać to się chciało, ale jak przychodzą konsekwencję to Vince ma wszystko w dupie!
- I bardzo dobrze! Ty się wal, a ja idę pieprzyć dziwki! One nie robią problemów! - krzyknął i wyszedł, trzaskając drzwiami. Złapałam kubek ze stolika i z całej siły cisnęłam nim o ścianę.
- Pieprzona dziwka! Głupi kutas! - wrzasnęłam i rzuciłam jakąś butelką o ścianę.
- Bella, rozjebałaś mi Danielsa - mruknął Snake cicho. Wszyscy byli mocno zszokowani i lekko przestraszeni. Dawno się tak nie wkurwiłam. Chyba przegięłam. Nie powinnam dać się wyprowadzić w równowagi. Rachel lekko mnie objął.
- Nie przejmuj się księżniczko - powiedział.
- Jak mam się nie przejmować? Vince ma rację. Jestem dziwką. Jakbym się ze wszystkimi nie pieprzyła to nie zaszłabym w ciążę - zaszlochałam.
- Wcale nie ma. Nie przejmuj się.
- Łatwo ci mówić.
- Ale będzie dobrze. Przecież cię nie zostawię.
- Dziękuję Rachel.
- Tak, jesteśmy z tobą - powiedział Sebastian.- Nie, chłopaki?
- No pewnie - odparł Scotti z Robem jednocześnie.
- Będziemy mieć zajebiste dziecko - rzucił Snake.
- Kurde, dziękuję. Jesteście kochani. - Przytuliłam każdego.
- Na mnie też możesz liczyć - powiedział Tommy. - I nie przejmuj się Vincem. Myśli fiutem i pieprzy głupoty. Przepraszam za niego.
- Głupi? Nie masz wpływu na to co on robi albo mówi.
- Co nie zmienia faktu, że nie powinien się tak zachować.
- Dobra, nie pieprz już o nim.
- Ok. To idziemy chlać?
- Jasne, jestem w ciąży i upiję się w trzy dupy. Czujesz ten sarkazm?
- Mamy próbę - powiedział Bach.
- Kurwa.
- Zamiast pić to chodź ze mną. Coś ci pokażę - odparłam.
- Seks z ciężarną? - spytał pół żartem pół serio. Bolan prawie zabił go wzrokiem.
- Nie. Mam nowy samochód.
- Jaki?!
- BMW E30.
- Żadnego seksu. Idziemy jeździć. - Pożegnaliśmy się ze Skid Row, poszliśmy do mnie i zabrałam kluczyki oraz dokumenty.
- Hey-ho! Let's go! - krzyknął Tommy. Wskoczyłam mu na plecy i zbiegliśmy na dół. Usiadłam na miejscu pasażera, a Lee za kierownicą.
- Tylko mi nie rozpierdol samochodu - powiedziałam.
- Zobaczymy co da się zrobić.
- TOMMY! - pokazał mi tylko język.Ożywił silnik, a ja włączyłam kasetę KISS. Jeździliśmy po całym Los Angeles śpiewając i śmiejąc się jakbyśmy uciekali z psychiatryka. Raz prawie zabiliśmy psa i zderzyliśmy się z autobusem. Ten idiota nie patrzy gdzie jedzie. Boże, komu ja dałam kluczyki?! Pojechaliśmy na plażę, gdzie było pełno kamieni i żadnych ludzi. Wysiadłam z BMW i usiadłam po turecku na masce. Tommy oparł się obok mnie i jedliśmy żelki maczane w nutelli.
- Jak to jest być w ciąży? - zapytał.
- Dziwnie. Żyjesz ze świadomością, że rośnie w tobie mały pasożyt. Ale jest fajnie. Nie możesz, pić, ćpać. Lepsze niż odwyk. Ale za dużo jem i przytyłam. - odparłam.
- Nie widać - przyjrzał mi się uważnie.
- Dobre i tyle.
- A co zrobisz jak urodzisz dziecko?
- Oddam je do Hogwartu żeby zostało wiedźminem.
- Aha. Myślałem, że oddasz.
- Oszalałeś?! Kocham to dziecko. Bez przesady, aż taka nieczuła nie jestem.
- To przepraszam. A jak dasz mu na imię?
- Jak będzie dziewczynka to Emma po mojej mamie, a jak chłopiec to Dave po moim tacie.- Zapadło milczenie. Wsłuchiwaliśmy się w szum fal i wiatru. Ocean był taki spokojny. Co pięknego. Coś niesamowitego i nie zwykłego. Powinnam bywać tu częściej.
- Wracamy? - zapytał.
- Ale ja prowadzę, bo chcę żyć. - Wróciliśmy do miasta. Odwiozłam Tommy'ego do domu i pojechałam do siebie. Beverly rozbijała się w kuchni. Po trasie nie wróciła do Vegas. Dogadała się z mamą, że zamieszka ze mną.
- Co gotujesz? - zapytałam zaglądając do garnka.
- Krem z brokuł z grzankami. - odparła krojąc chleb w kosteczkę.
- Ale jazda. Umiesz tak?
- Nie, modlę się, że Szatan ześle mi małych ludzi w żółtych płaszczach i zrobią to za mnie. - rzuciła.
- Pomóc ci?
- Ty się lepiej trzymaj z daleka od kuchni.
- Dobrze mamo. - Usiadłam sobie na krześle i machałam nogami.
- Byłaś u Rachela? - zapytała podając mi miskę i siadając naprzeciwko mnie.
- Byłam.
- I co?
- Cieszył się jak głupi. Kochany jest.
- A kiedy powiesz Vince'owi?
- Tak się nieszczęśliwie złożyło, że on był u Skid Row.
- Iiiii?
- Stwierdził, że jestem dziwką i, że jak się upewnię, że to jego dziecko to żebym się odezwała.
- Ale skurwiel.
- No cóż. Vince Neil lubi pieprzyć ale jak przychodzą konsekwencję to on nic przecież nie zrobił. Whatever. Zajebiście gotujesz.
- Dzięki, ale uważaj bo popadnę w samozachwyt i będziesz mieć w domu narcyza - Wybuchnęłyśmy śmiechem i dokończyłyśmy jeść. Potem sprzątnęłyśmy kuchnię i rozwaliłyśmy się na kanapie. Oglądałyśmy jakiś durny teleturniej i rozmawiałyśmy.
___________________________________________
Reszta trasy minęła w miarę spokojnie.Ciąża prawie nic nie zmieniła. Nie piłam, nie ćpałam ale spędzałam czas w klubach i barach. Ciężko było mi nie palić. Ograniczyłam ale 3 albo 4 dziennie wypalałam. Nie powinnam, to może zaszkodzić dziecku, ale jestem uzależniona. Chyba najważniejsze, że nie biorę kokainy. Teraz jestem w 3 miesiącu ciąży. Dziś wróciliśmy do Los Angeles. Dziwnie tak wrócić do domu po po 2 miesiącach. Po rozpakowanie rzeczy poszłam przywitać się ze Skid Row. Założyłam luźną koszulkę. Jak założę dopasowaną to widzę brzuch. Zawsze jak idę ulicą to mam wrażenie, że każdy patrzy się na mój brzuch i wie, że jestem w ciąży. Zapukałam do drzwi z numerem 84.
- Ale się za tobą tęskniłem moja wkurwiająca księżniczko! - pocałował mnie Rachel. Och, Rachel. Prawdo podobny ojciec mojego dziecka.
- Cześć moje słoneczko. Też tęskniłam. - Weszliśmy do salonu. Siedzieli tam Skidzi, Tommy Lee i Vince Neil. O kurwa. Nie spodziewałam się spotkać go tak szybko. Nie chciałam z nim rozmawiać. Przywitałam się ze wszystkimi.
- Masz dla mnie autograf? - zapytał Sebastian.
- Mam - wyjęłam z kieszeni kartkę z autografem Stevena Tylera.
- Dziękuję - pocałował mnie i wziął na ręce.
- Nie! Sebastian! Postaw mnie! - krzyknęłam. Usiedliśmy na kanapie i zaczął się mój dwugodzinny monolog na temat trasy.
- A skoro jest tu i Vince i Rachel to muszę wam coś powiedzieć - zaczęłam. Wzięłam głęboki oddech i wypaliłam - jestem w ciąży. A któryś z was jest ojcem.
- Pierdolisz? - zapytał Bolan.
- Nie.
- O kurwa! Ale zajebiście! - przytulił mnie.
- Naprawdę?
- No pewnie. Dzieci są fajne, no nie Vince?
- Taak, super. Szkoda, że nie mam czasu - odparł.
- Wiesz, że nic nie jest pewne. Ty tylko 50 %. - powiedziałam.
- Przecież się zabezpieczałaś - rzucił z wyrzutem.
- Aha. Czyli to moja wina? Każda metoda może się nie sprawdzić! Gdybyś myślał głową a nie kutasem to być wiedział! Ja cię do niczego nie zmuszam! Uznałam, że powinieneś wiedzieć! - krzyknęłam.
- A może gówno mnie to obchodzi!? Jak będziesz pewna, że to moje to się odezwij! Puszczasz się na lewo i prawo, a teraz chcesz mnie wrobić w dziecko!? Może myślisz, że stworzymy szczęśliwą rodzinę?!
- Nic od ciebie kurwa nie chcę! Gdybyś nie pieprzył wszystkiego co się rusza nie miałbyś takiego problemu! Najlepiej idź zerżnąć jakąś chętną groupie i nie odzywaj się do mnie więcej. Ruchać to się chciało, ale jak przychodzą konsekwencję to Vince ma wszystko w dupie!
- I bardzo dobrze! Ty się wal, a ja idę pieprzyć dziwki! One nie robią problemów! - krzyknął i wyszedł, trzaskając drzwiami. Złapałam kubek ze stolika i z całej siły cisnęłam nim o ścianę.
- Pieprzona dziwka! Głupi kutas! - wrzasnęłam i rzuciłam jakąś butelką o ścianę.
- Bella, rozjebałaś mi Danielsa - mruknął Snake cicho. Wszyscy byli mocno zszokowani i lekko przestraszeni. Dawno się tak nie wkurwiłam. Chyba przegięłam. Nie powinnam dać się wyprowadzić w równowagi. Rachel lekko mnie objął.
- Nie przejmuj się księżniczko - powiedział.
- Jak mam się nie przejmować? Vince ma rację. Jestem dziwką. Jakbym się ze wszystkimi nie pieprzyła to nie zaszłabym w ciążę - zaszlochałam.
- Wcale nie ma. Nie przejmuj się.
- Łatwo ci mówić.
- Ale będzie dobrze. Przecież cię nie zostawię.
- Dziękuję Rachel.
- Tak, jesteśmy z tobą - powiedział Sebastian.- Nie, chłopaki?
- No pewnie - odparł Scotti z Robem jednocześnie.
- Będziemy mieć zajebiste dziecko - rzucił Snake.
- Kurde, dziękuję. Jesteście kochani. - Przytuliłam każdego.
- Na mnie też możesz liczyć - powiedział Tommy. - I nie przejmuj się Vincem. Myśli fiutem i pieprzy głupoty. Przepraszam za niego.
- Głupi? Nie masz wpływu na to co on robi albo mówi.
- Co nie zmienia faktu, że nie powinien się tak zachować.
- Dobra, nie pieprz już o nim.
- Ok. To idziemy chlać?
- Jasne, jestem w ciąży i upiję się w trzy dupy. Czujesz ten sarkazm?
- Mamy próbę - powiedział Bach.
- Kurwa.
- Zamiast pić to chodź ze mną. Coś ci pokażę - odparłam.
- Seks z ciężarną? - spytał pół żartem pół serio. Bolan prawie zabił go wzrokiem.
- Nie. Mam nowy samochód.
- Jaki?!
- BMW E30.
- Żadnego seksu. Idziemy jeździć. - Pożegnaliśmy się ze Skid Row, poszliśmy do mnie i zabrałam kluczyki oraz dokumenty.
- Hey-ho! Let's go! - krzyknął Tommy. Wskoczyłam mu na plecy i zbiegliśmy na dół. Usiadłam na miejscu pasażera, a Lee za kierownicą.
- Tylko mi nie rozpierdol samochodu - powiedziałam.
- Zobaczymy co da się zrobić.
- TOMMY! - pokazał mi tylko język.Ożywił silnik, a ja włączyłam kasetę KISS. Jeździliśmy po całym Los Angeles śpiewając i śmiejąc się jakbyśmy uciekali z psychiatryka. Raz prawie zabiliśmy psa i zderzyliśmy się z autobusem. Ten idiota nie patrzy gdzie jedzie. Boże, komu ja dałam kluczyki?! Pojechaliśmy na plażę, gdzie było pełno kamieni i żadnych ludzi. Wysiadłam z BMW i usiadłam po turecku na masce. Tommy oparł się obok mnie i jedliśmy żelki maczane w nutelli.
- Jak to jest być w ciąży? - zapytał.
- Dziwnie. Żyjesz ze świadomością, że rośnie w tobie mały pasożyt. Ale jest fajnie. Nie możesz, pić, ćpać. Lepsze niż odwyk. Ale za dużo jem i przytyłam. - odparłam.
- Nie widać - przyjrzał mi się uważnie.
- Dobre i tyle.
- A co zrobisz jak urodzisz dziecko?
- Oddam je do Hogwartu żeby zostało wiedźminem.
- Aha. Myślałem, że oddasz.
- Oszalałeś?! Kocham to dziecko. Bez przesady, aż taka nieczuła nie jestem.
- To przepraszam. A jak dasz mu na imię?
- Jak będzie dziewczynka to Emma po mojej mamie, a jak chłopiec to Dave po moim tacie.- Zapadło milczenie. Wsłuchiwaliśmy się w szum fal i wiatru. Ocean był taki spokojny. Co pięknego. Coś niesamowitego i nie zwykłego. Powinnam bywać tu częściej.
- Wracamy? - zapytał.
- Ale ja prowadzę, bo chcę żyć. - Wróciliśmy do miasta. Odwiozłam Tommy'ego do domu i pojechałam do siebie. Beverly rozbijała się w kuchni. Po trasie nie wróciła do Vegas. Dogadała się z mamą, że zamieszka ze mną.
- Co gotujesz? - zapytałam zaglądając do garnka.
- Krem z brokuł z grzankami. - odparła krojąc chleb w kosteczkę.
- Ale jazda. Umiesz tak?
- Nie, modlę się, że Szatan ześle mi małych ludzi w żółtych płaszczach i zrobią to za mnie. - rzuciła.
- Pomóc ci?
- Ty się lepiej trzymaj z daleka od kuchni.
- Dobrze mamo. - Usiadłam sobie na krześle i machałam nogami.
- Byłaś u Rachela? - zapytała podając mi miskę i siadając naprzeciwko mnie.
- Byłam.
- I co?
- Cieszył się jak głupi. Kochany jest.
- A kiedy powiesz Vince'owi?
- Tak się nieszczęśliwie złożyło, że on był u Skid Row.
- Iiiii?
- Stwierdził, że jestem dziwką i, że jak się upewnię, że to jego dziecko to żebym się odezwała.
- Ale skurwiel.
- No cóż. Vince Neil lubi pieprzyć ale jak przychodzą konsekwencję to on nic przecież nie zrobił. Whatever. Zajebiście gotujesz.
- Dzięki, ale uważaj bo popadnę w samozachwyt i będziesz mieć w domu narcyza - Wybuchnęłyśmy śmiechem i dokończyłyśmy jeść. Potem sprzątnęłyśmy kuchnię i rozwaliłyśmy się na kanapie. Oglądałyśmy jakiś durny teleturniej i rozmawiałyśmy.
___________________________________________
poniedziałek, 24 czerwca 2013
Rozdział 15
- Co teraz zrobisz? - zapytał Joe.
- Nie wiem, nie wiem. - szepnęłam i mocniej wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
- Usuniesz?
- Nie! Oszalałeś? Nie będę zabijać dziecka. Chyba chcę je...
- Wiesz, że zawsze możesz je oddać do adopcji.
- Niby tak, ale gdybym to zrobiła to pewnie chciałabym je kiedyś spotkać. A pewnie by mnie nienawidziło za to, że je zostawiłam. Nie. Chcę je urodzić i wychować. W końcu to moje dziecko. Część mnie.
- To dobrze. - pocałował mnie w czoło. Poczułam się lepiej. Wiem co zrobię. Tylko trzeba poinformować pozostałych. Ze wszystkimi jakoś to będzie, chyba. Ale co ze Slashem? Teoretycznie zostanie wujkiem. A jeżeli mnie zostawią? Boję się. Na szczęście z St. Louis mieliśmy wyjeżdżać dopiero wieczorem następnego dnia. Ustaliliśmy z Joe, że zrobimy coś w stylu zebrania. Zbierzemy wszystkich Gunsów do kupy i przedstawię im sytuację. Potem wróciłam do pokoju, w którym spała już Michelle i Beverly. Wzięłam prysznic, który był istną torturą. Okaleczona ręka szczypał. Było na niej kilka zadrapań, ale reszta ran to były po prostu dziury. Z jednej strony wyglądało to strasznie, ale z drugiej strony ten widok mi się podobał.
- Hendrixie, to chore - mruknęłam i przykleiłam plastry na największe rany. Potem zawinęłam rękę bandażem i bandanką. Założyłam pidżamkę i poszłam spać.
O 10 obudziłam się przez śmiech Michelle i Beverly.
- Z czego tak rżycie? - zapytałam wstając.
- Co jest czarne i puka w szybkę? - zapytała Michie.
- DZIECKO W PIEKARNIKU! - krzyknęła Bev i wybuchnęła śmiechem.
- Serio? - parsknęłam śmiechem i popukałam się w czoło. Założyłam szorty i koszulkę z SHANANANANANA KNEES, KNEES! Razem zeszłyśmy na śniadanie.
- Och Bella! Jaką masz super koszulkę! -krzyknął Axl.
- No popatrz. Zainspirowałeś mnie - zabrałam się za jedzenia mleka z płatkami, a potem naleśników.
- Boże. Ile ty jesz kobieto? - zapytał Duff. Pokazałam mu język.
- O, masz koszulkę z ''Welcome to the jungle'' - powiedział Popcorn.
- Steven, z choinki się urwałeś? Mowa o tym była 20 min temu. - posłałam mu buziaka w powietrzu.
- Chcę prawdziwego. - Skończyłam jeść i podeszłam całując go w policzek.
- Zadowolony?
- Może być.
- Ja też chcę! - powiedział Izzy. Skończyło się na tym, że chodziłam dookoła stołu i całowałam nie dowartościowanych rockmenów. Potem poszłam do stolika gdzie siedzieli Joe i Steven. Resztę Aerosmith widuję tylko na koncertach. Co oni robią całymi dniami?
- Dzień dobry - powiedziałam wesoło i usiadłam na wolnym krześle. Zdumiewające jak człowiek potrafi ukrywać prawdziwe uczucia.
- Dla kogo dobry dla tego dobry - mruknął Steven na kacu.
- Cześć. Rozmawiałem z Alanem i o 12 wszyscy Gunsi będą w was w pokoju - powiedział Joe.
- Dziękuję, że to załatwiłeś - odparłam.
- Co?! - ożywił się Tyler.
- Nic, łyknij sobie arbuza - zaśmiał się Perry.
- A ty masz kwadratową twarz mój kochany. - Sprzeczali się tak jeszcze z 15 minut, a ja siedziałam i dusiłam się ze śmiechu. Jak skończyli wyszłam na zewnątrz i usiadłam na murku. Co wszystkim powiem? Panie i panowie, zebraliśmy się tutaj bo jestem w ciąży? Fuck... O hej Slash! Co u ciebie? A wiesz, że będziesz wujkiem? kurwa, nie da się. To nie ma sensu. A jak zapytają kto jest ojcem. Nie wiem. Mogę to niby sprawdzić, ale muszę wiedzieć, który to tydzień. Stwierdziłam, że próby ułożenia mojej mowy nie ma mają sensu, więc wróciłam do pokoju.
- O co chodzi z tym spotkaniem o 12? - zapytała Bev.
- Zobaczycie - powiedziałam i schowałam się pod kołdrą. A co będzie jak mnie oleją? Jak mnie zostawią? Jak stwierdzą, że jestem dziwką? Boję się. Nadeszła godzina 12. W naszym pokoju zebrali się wszyscy Gunsi, Michelle, Beverly, Joe i Steven? A wielkousty po co? Usiedliśmy sobie na łóżkach i podłodze.
- O co chodzi? - zapytał Axl.
- Bo coś się stało... I chcę żebyście wiedzieli. - powiedziałam i spojrzałam na Perry'ego. Uśmiechnął się pocieszająco.
- Mów. Przecież nikogo nie zabiłaś - odezwał się Steven Adler.
- Jestem w ciąży - odparłam i zapadła cisza. Ktoś cicho mruknął kurwa i ja pierdolę. Chyba Michie i Duff.
- No to gratuluje! - przerwał milczenie Steven Tyler i przytulił mnie. - Chłopiec czy dziewczynka?
- Nie wiem - odparłam.
- Bella, wiesz kto jest ojcem? - zapytała Michelle.
- No właśnie nie bardzo.
- No to przejebane moja droga - stwierdził trafnie Rudy.
- Hej, nie martw się. Pomożemy ci - Izzy mnie przytulił.
- No pewnie. Wychowamy zajebiste dziecko - dodał Duff.
- Jak to będzie chłopak to będzie ruchał wszystkie laski w okolicy. A jak dziewczyna to każdy facet będzie chciał się z nią ruchać - dorzuciła Bev. Każdy dodał coś od siebie i stworzyliśmy teletubisiowy uścisk. Tylko Slash się nie odezwał. Myślałam, że mnie zostawią. Sama się w to wpakowałam, więc to nie ich sprawa. A jednak. Rozryczałam się ze wzruszenia i szczęścia. Wyswobodziłam się z teletubisiowego uścisku i usiadłam obok Slasha.
- Saul - zaczęłam. - A ty co myślisz?
- A co mam myśleć. Zaskoczyłaś nas. Szok - odparł i objął mnie.
- Sama też się nie spodziewałam. Zabezpieczałam się.
- Naprawdę nie wiesz kto jest ojcem?
- Teoretycznie mogę to sprawdzić, ale wiedzieć, który to tydzień.
- To idź jak najszybciej do lekarza.
- Jasne, ale Saul nie jesteś na mnie zły?
- Zły? Popierdoliło cię? Chyba będę się cieszył ale jak to ogarnę. - Pogadaliśmy jeszcze chwilę, a potem wsiadłam do BMW i pojechałam do szpitala. Wyczekałam się 3 godziny w poczekalni bo nie umówiona. W końcu weszłam do gabinetu. Pogadałam sobie trochę z lekarzem, zrobiłam badania i wróciłam do hotelu.
- Co powiedział? - zapytała Bev jak weszłam do pokoju.
- To 5 tydzień. Mam się zdrowo odżywiać, dużo spać i inne pierdoły. - odparłam i wyciągnęłam mój magiczny kalendarz.
- Co tam masz?
- Zapisuję tu kiedy miałam okres, kiedy i jakie tabletki brałam, z kim i kiedy spałam.
- Łohohohoho. Przydatne, też sobie taki założę. - powiedziała Michelle. Przejrzałam notes i sprawdziłam z kim spałam 5 i 6 tygodni temu. No pięknie.
- Kto? - zapytała Bev z Chelle jednocześnie.
- Vince Neil albo Rachel Bolan - powiedziałam.
- No super. Rachel jest w porządku, ale na Vince'a nie ma co liczyć. - powiedziała Michie.
- Ale muszą wiedzieć - dodała Bevvie.
- Powiem im, ale nie oczekuję, że stworzymy rodzinę. Nie chcę tego. To moi przyjaciele, a przynajmniej Rachel. - Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! - krzyknęła Bev.
- Nie długo jedziemy. Ogarniajcie swoje zgrabne tyłki - powiedział Duff. - Pomóc ciężarnej?
- Wal dupę - pokazałam mu środkowy palec i wyszedł. Spakowałyśmy się szybko i wyszłyśmy na parking.
- Boże! Bella, chcesz się uszkodzić?! - Duff zabrał mi torbę.
- Nie możesz się tak męczyć. - Izzy wziął mnie na ręce i zaniósł do BMW.
- Bawi was to? - spytała lekko wkurzona.
- Nie, skąd? Troszczymy się o ciebie i nasze dziecko - odparł Duff.
- Bardzo zabawne. - mruknęłam zabierając żyrafie torbę i wrzucając ją do bagażnika.
- Nie złość się kochanie - Stradlin mnie przytulił.
- To nie traktujcie mnie jak dziecko - burknęłam.
- Ale martwimy się o nasze dziecko.
- Za kilka miesięcy zgłoszę się do niańki McKagana i Stradlina.
- Nie złość się Bella. Złość piękności szkodzi - wtrącił Duff.
- Musiałeś być bardzo nerwowy w dzieciństwie.
- EJ! SKURWIELE JEDZIEMY! - wrzasnął Axl. Ten to ma wyczucie czasu. Chłopavy poszli do busa, a ja wsiadłam do samochodu, w którym siedziały już Bevvie i Chelle. Ruszyłyśmy w drogę do Memphis.
_________________________________________________________________________
PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO. :c
ale i tak Was kocham <3
I przepraszam za błędy jeśli jakieś są.
piątek, 14 czerwca 2013
Rozdział 14
Następy tydzień był niecierpliwym oczekiwaniem na okres. Coś czego tak nienawidziłam. Droga z Denver do Dallas, z Dallas do Kansas City, a z Kansas City do St. Louis była ucieczką od myślenia o moim problemie. Cały dzień z przyjaciółkami w samochodzie. W ciągu paru dni stałyśmy się niemal siostrami. Cholernie się cieszyłam, że Michie złapała kontakt z Bev. A wieczorem chlanie i ćpanie. Nadszedł dzień, w którym minął tydzień od rozmowy z Joe, a okres nie przybył.
Siedzieliśmy po koncercie w klubie. Sączyłam Danielsa z myślą, że w pokoju czeka na mnie test ciążowy. Och, ciąża. Jak to strasznie brzmi. Jaka to straszna rzecz, stan. Ja i dziecko. Niemożliwe. Tego wieczora wyjątkowo ciężko było mi się upić. Powinnam odstawić używki, żeby nie zaszkodzić ewentualnemu dziecku, ale na trzeźwo było trudniej. Podniosłam mój szanowny tyłek i wyszłam z klubu. Po co odwlekać coś co jest nieuniknione? Kiedyś ten test zrobię. Lepiej wcześniej. Szłam powoli ulicą ale po chwili dogonił mnie Duff. Od próby gwałtu w Phoenix nie pozwala mi samej wychodzić po zmroku.
- Tak mamo? Co chcesz? - zapytałam.
- Odprowadzam cię do hotelu. I nie mów do mnie mamo.
- A jeżeli się tak zachowujesz? - Głupkowato się sprzeczaliśmy po drodze. Jak dzieci. Chciał ze mną zostać w pokoju, ale go wygoniłam. Mam przecież coś do zrobienia. Wyjęłam test z plecaka i poszłam do łazienki. Bałam się. Było mi zimno i gorąco. Cały alkohol ze mnie wyparował. Zrobiłam test. Serio? Osunęłam się po płytkach. Szok i zaskoczenie. Ale równocześnie smutek, rozpacz, ból i nienawiść. Złość. Na kogo? Na firmę farmaceutyczną? Na chłopków? Na siebie? Tak, na siebie. To moja wina. Zaczęłam płakać, wyć i krzyczeć. Sięgnęłam po żyletkę z kosmetyczki. Obracałam metal w palcach zastanawiając się i płacząc. Zdecydowałam się. Pociągnęłam ostrzem poniżej lewego nadgarstka. Na tyle daleko od tętnic żeby się nie zabić. Pociągnęłam drugi i trzeci raz. Krew sączyła się ran, ale nic nie czułam. Zaczęłam wbijać żyletkę mocniej i głębiej. Nie zwracałam uwagi na nic innego. Liczyła się żyletka i ból. Czemu? Pocięłam sobie pół lewego przedramienia. Ręka pulsowała tępym bólem. Spodobało mi się to. Jestem masochistką? Patrzyłam zafascynowana na krew i razy. Na koszulce utworzyła się spora plama. Miałam lekko zdrętwiałą rękę i myślałam tylko o niej. Z tępego odrętwienia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Dopiero teraz ktoś zapukał, czy dopiero teraz usłyszałam? Opłukałam rękę wodą i zawinęłam bandażem. Bandaż bandanką i żadnego śladu. Zdjęłam zakrwawioną koszulkę i założyłam czystą. Pukanie do drzwi nie ustępowało. Otworzyłam je Stradlinowi. Chyba pukał już bardzo długo bo wykonywał gest pukania w powietrzu. Chrząknęłam cicho i przytulił mnie.
- Wszystko ok? - zapytał.
- Tak. Pewnie.
- Usłyszałem krzyk s twojego pokoju i pomyślałem ...
- To nie ode mnie - przerwałam mu szybko i zakryłam twarz włosami.
- Ale słyszałem...
- To nie stąd. Idź spać. - Wyszedł. Dobrze, że był na haju bo na trzeźwo na pewno zorientowałby się, że płakałam. Jeżeli Izzy wrócił, to reszta też jest w hotelu. Muszę iść do Joe. Podreptałam do pokoju Perry'ego.
- I jak? - zapytał.
- Jestem w ciąży - szepnęłam i zalałam się łzami.
____________________________________________________________________________
Tak, krótki, ale tak wyszło.
BYŁAM DZIŚ DRUGI RAZ W ŻYCIU NA WAGARACH i jestem zestresowana, dlatego tak krótko ;)
KOCHAM WAS <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)